Ta kobieta która biegnie wzdłuż ulicy
W białym płaszczyku i bucikach rudych
Ma być czymś więcej niż wilgocią
Którą można poczuć między palcami
Jak ziarno kolendry (prawda?)
Ta kobieta ma być kimś więcej niż ja
Kimś więcej niż my oboje, my oboje
Mamy być kimś więcej niż każde z nas
Powstańcy odzyskali świątynię nie mogą
Znów jej bezcześcić, chociaż usta chciwe są
Podpłomyków i chlebów z najczystszej mąki
A oczy łakną świętego oleju, stopy same
Wtargnąć pragną w kodesz kodeszim
Ta kobieta, która biegnie wzdłuż ulicy
W białym płaszczyku i bucikach rudych...
Czy czuje zimno, czy ogień spojrzenia?
-Nie, nie oglądaj się, żaden tam Orfeusz
Oto jestem. Powstaniec z martwych.
Całuj powoli. Pomóż mi zmartwychwstać.
Nie, nie mi. Nam. Tylko to ma sens, rodzić
Się i umierać, kłaść do grobu pustego łóżka
I zmartwychwstawać gdy otwierasz drzwi
Kobieto, która idziesz wzdłuż ulicy
W białym płaszczyku i bucikach rudych
Zabierają mi Ciebie załzawione szyby
Autobusu, sprężyny zegarów, mury domów
Przebiję się. Widzę światło. Nie zapytam skąd.
Powinienem wiedzieć. Błogosławieni, którzy
Wiedzą i nie muszą liczyć. Tylko oni naprawdę
Istnieją. Należymy do nich. Daj rękę, chodź.
(26 listopada 2007)
Dodane przez mauricjo
dnia 28.11.2007 12:36 ˇ
5 Komentarzy ·
1289 Czytań ·
|