Nie ma już miejsca, o którym pachniesz,
i te nazwy łacińskie, "na szóstkę", obce.
Ktoś nam poplątał języki,
ktoś oddalił się od lasu, lecz wraca.
Popatrz na te liście, jak idą do domu
- przez darń, przez mokre, złote runo -
nawet jeśli bez korzenia, to w nerwach,
to w żyłkach czai się ciepło. Cała reszta
kruszeje jak mięso, w bieli arkusza,
na prześcieradłach ze zmielonego lasu.
Mój Buku, Wierzbo, Jesionie
- jakkolwiek jest Ci naprawdę na imię -
kto pożegna moje kartki, kto je pozbiera?
Nie ma takiego zielnika, choć chciałbym
być jak igła sosny w zimie i spaść
ujrzawszy niejedne śniegi
lub jak blaszka miłorzębu, przeglądać się
kiedyś we własnym odcisku.
|