Nie otwieraj ciężkich ksiąg. Pochylony
nad tekstem, będziesz wnikliwie oglądał,
aż z oczu spadnie kuriozalny deszcz.
Tymczasem ważkie słowa, idee, które mogłyby
się szczęśliwie obrócić w swoje przeciwieństwo,
przysłonią. Dziobata twarz zardzewiałego
wiadra spod studni. Patrzeć w niedosiężny sposób,
jak sklecone rozwiewa się. Pod sklepem
w Hołuczkowie lepkie brudne dłonie półnagich dzieci
sięgają po cukierki w srebrnych papierkach.
Padlina lisa z wyszczerzonymi zębami przerasta
źdźbłami suchej trawy. To było po drugiej stronie
żelaznego mostka zespawanego ze stalowych rur.
Dawał trochę cienia w upalne południe nad potokiem
w Tyrawie Solnej. Mężczyzna leżał na brzegu w pozycji
embrionalnej, jęcząc cichutko. Po drodze
do Kalwarii, gdzieś w Świętej Trójcy, gęsty cień na
twarzy kobiety w niebieskiej chustce.
Tli się, jeszcze. Nie wiesz, jak przeprowadzić,
i w którą stronę, choć budują nowy most
na północny brzeg, gdzie dawne koszary, biała,
sterylna pościel i pampersy. Może na Białą Górę
pod Królewską Studzienkę. Gdzie zbieraliśmy
w dziecięce dłonie krwistoczerwone poziomki.
|