Jestem niepodzielnym władcą
popiołu i zgliszczy,
nawet bez odrobiny żaru
by ogrzać dłonie.
Sine od poławiania chmur
z niskiego pułapu,
gdzie anioły zrzucają skórę
i wygładzają pióra ptaków
zmarłych w locie.
Wciąż czekam na słowo,
natchnione.
Choćby to miało być tylko dobranoc
od diabła.
Albo zaproszenie do tańca,
ostatniego na balu,
tuż po zachodzie hipotetycznego księżyca.
Jestem, lecz bardziej prawdopodobnie
mnie nie ma.
Dodane przez Wierszopis
dnia 28.02.2024 23:15 ˇ
4 Komentarzy ·
177 Czytań ·
|