Z takiej lekkości ulepiona
          Której nie mogą objąć ręce
          I wspólna mgielność tylko po nas,
          Cień utrwalony w akwarelce
Zabrali gdzieś tę ławkę i park odmłodzili,
Niszcząc senność wplątaną w przerośnięte krzaki,
I wygląda jakbyśmy tu nigdy nie byli
I nie było tu marzeń (choćby byle jakich).
A ja ciągle wędruję tamtymi ścieżkami
Tamtym cieniem się chłodzę, w tamtym deszczu moknę,
Wieczorem się okrywam we wspomnień aksamit
I wystaję pod dawno opuszczonym oknem.
Lecz wszystko jest bezsensem i ironią losu,
Że jestem tu samotny, zamknięty w ułudach,
Których wydrzeć z pamięci, jak dotąd, nie sposób,
Choć ławkę i te krzewy już ktoś pousuwał.
Bo ciągle mi się zdaje, ze spotkam te cienie,
Wplecione w mgielność czasu zdobioną marzeniem.
|