Wychłodziła się radość w szarzyźnie codziennej,
Zabrakło nasycenia pełnią gwiazdozbiorów.
I krążą po umyśle mary bezimienne,
Tworząc zwartą strukturę dusznego horroru.
Uwiera wciąż okrycie pomarszczonej skóry
Trzymające nasz szkielet w pozycji bolesnej,
Gdzie się czas zaklinował we włóknach niektórych,
Czekając wypoczynku który będzie przedsnem.
Wszystko niechęć wyzwala, spojrzenia nieczułe,
Nieznane wokół miejsca, nieznajomość czasu.
I ta dziwna drapieżność, co wzorem pustułek,
Atakuje znienacka bez zbędnych hałasów.
Bez rozróżnień, jednakie, jak pokryte plechą,
I tylko czasem z głębin wraca dawne echo.
|