Stolica
już na pierwszy rzut oka smaki swoje zdradza
do uczt i do zabawy do bitki z kompanem
co ze swadą próbuje na rozmowy siada
i jak z bratem się raczy winem czy szampanem
wieża kultur jak rosła strzelista karafa
amfiteatr jak kotlet mięsny bez panierki
grzybki pikle tramwaje babeczki na blachach
a na środku to jasne - sernik belwederski
ciężkie woni zapachu pękające szynki
półmiski pełne wrzawy wagonów kiełbasy
stadiony jak talerze - owoce i skrzynki -
w których łotr i łachudra brudne macza łapy
stolico - przenajświętszy - ołtarzu z nakryciem
co sprawia że cię czuję jak ten świński kawał
widzę stroje i wrota podłe drzwi rzeźnickie
na których się co chwila odprawia - karnawał
Tragedie
tu czad położył matkę pousypiał dzieci
tam wybuch powyrywał drzwi i okiennice
tego z nożem wywieźli wbitym prosto w plecy
tamtego nikt nie widział gdy wbiegł na ulicę
tamtej z okna zabrakło wiary lub miłości
gdy na męża wieczorem czekała po pracy
jedna wyszła z mieszkania na moment ze złości
druga sczezła samotna z nadzieją w rozpaczy
inny trafił na swego wypiwszy łyk trunku
coś do łba mu strzeliło - i wziął - się powiesił -
a ja - kreślę im powieść podłego gatunku
składam słowa goryczy upiornej syreny
Piesek
z grzywką ciętą nad okiem błyszczącym maleńkim
jak guziczek w surducie strojnie elegancko
pod pachą swej paniusi cud uwodzicielki
lub na smyczy w trzewikach ciasnych arogancko
w cieczce smaku w odbiciu błyszczącym gazety
szczeknąwszy od niechcenia machnąwszy ogonem
pędzi los swój rasowy i żywot estety
wśród wizyt towarzyskich lub herbatek z ginem
a strudziwszy się wielce szykownym widokiem
niczym słodka kokietka w salonie lub kinie
przysypia umęczony z tym pieskim urokiem
który każe mu patrzeć i czekać - niewinnie
Zabawy
w tej wodzie co się tęczą odbija nastrojów
odmieniając pogodnie letni sen beztroski
dziewczęta - jak marzenie - ziszczając cud boski
wbiegają wprost na fale bez butów i strojów
a wyzbywszy się trudów codziennych i zmartwień
grają w piłkę radośnie śmieją się ochoczo
bez strachu że za chwilę włosy sobie zmoczą
albo przypływ zabierze z piasku wszystkie zamki
ja zaś wszystkie maluję jasno bez ukrycia
nie po to by cię mamić golizny widokiem
ale by je uchwycić zatrzymać w tym locie
w którym jest coś zwiewnego lżejszego od życia
Nauka makijażu
kiedy patrzysz raz pierwszy w obrazek z tej ramy
co tam widzisz - malutka - radość czy zdumienie
zmarszczki brwi rys podbródka i słoneczne plamy
lecz gdy spojrzysz ciut głębiej zobaczysz milczenie
kontur ust w których srebrzy się ciche istnienie
bladą skórę pod którą pulsuje ukrycie
żyłka strachu i rozpacz potworne zmęczenie
tak - maleńka - to nasze potargane - życie
gdybyś mogła raz jeszcze w to rozczarowanie
spojrzeć bardziej uważnie gdzie wrze serca praca
możesz znaleźć odpowiedź na każde pytanie
tak - kochanie - to wszystko - lustro się odwraca
Obserwacje
rozproszyły się chmury rozsiały rzepaki
wiosna w polu na łące w ogrodzie w serduszku
śpiewa trawa skowronek rozkwitają krzaki
mam niebo pod kopułą i uśmiech na pysku
dzwoni dzwonek jest ciepło i motyl się ściga
w kiściach bąk się panoszy zieleni się modrzew
szumią drzewa wiatr wieje aż wszystko się kiwa
mam chrapkę na to życie i - to chyba dobrze
świat mnie ciągle zadziwia urzeka ujmuje
łypię cmokam i wzdycham jak wszystko się toczy
jak mucha co przysiadła na spękanej skórze
z zachwytem przecierając wyłupiaste oczy
|