Dojrzałem do swojego właściwego kształtu
ze zdziwieniem. Bo jakże? Z chmury w której żyłem
spadł deszcz zmywając pamięć. Rozwiązał się halsztuk
i wylazła nijakość wsparta o bezsiłę.
Idę mokrą ulicą, przenosząc nią senność
zwyczajnej codzienności. Od bramy do bramy.
wśród trywialnych urojeń z których już niejedno
zamąciło tak wiele spraw nierozpoznanych.
Jest wszystko jak być winno, są podłe zaułki
w których błąkać się muszę poszukując treści,
wspomnień porozrzucanych, czy zwykłej wyściółki
na której grzbiet zmęczony mógłbym dziś umieścić.
Znikam precz, kształt się burzy, cień nie chce być cieniem;
cisza, wilgoć, nijakość. Kim jestem? - milczenie.
|