Igor, chodź na wódkę, matka daje tran
Brat nakręcał poligon, ja czas jak w dwuszeregu zbiórka,
jak elegia o gorzkiej kawie. Szósta godzina potem.
Ustawiam status na zaraz nie wracam, jest dalej niż bliżej
od biurka, pościeli i kaszy jaglanej. Od reszty
o dobę za wcześnie.
Bo gdybym prędzej wybiegł przed klatkę, dorwałbym
Józka, gwiazdę powieści czytanej nad ranem. Józef lubi
brydża i dźwięki tramwajów w zaduszki. Obiecał zabierać
do Hajfy na rurki z kremem. Obiecał nauczać rozsądku,
nie wyszło mu trochę.
Mówię do siebie przez "wy". Miasto zasnęło w pierwszej
osobie, a chodnik już bardziej żeński niż samczy. Wasz krok,
co rusz dokonany, do czasu przyszłego pod blokiem.
Ktoś woła z północy, że idą wybory, mam brudne paznokcie,
zgłoszę się potem.
Tymczasem Aga wciąż czeka w altanie, czesze warkocze,
ma węższy już grzebień i palce zmęczone.
Siedzi przy szybie na kształt mezzo piano.
Możliwie najciszej nie składa już dłoni
Dodane przez Łukasz Waga
dnia 25.09.2007 17:06 ˇ
6 Komentarzy ·
606 Czytań ·
|