więc nadal drepczę, bawiąc przydrożne kamyki.
Akt 1
najlepiej zacząć mocnym wersem: morze wraca do ciebie
i rozbija obóz; już bez ostrzeżenia unosi łajbę.
kto obroni przed siwizną, przed ojcowizną, kto ocali dom
o ścianach powtarzających te same sceny? kto wznowi kurs,
wyznaczy kierunek - co pominąć, zanim kropla spadnie obok.
Akt 2
rozkleja się. jego drobne rączki drgają, zwinięte w geście
fałszywej skruchy - to ja! ja zepsułem ten piekielny ster, a łódka
płynie dalej: zwalnia, przyśpiesza popychana falą. będę płynąć
wyznaczonym kursem, aż przechył nie zdmuchnie łupiny;
zachód wspiął się i nie chce zejść, odbija od horyzontu.
to wszystko jest sunącym po lodzie żagielkiem, rwącym skurczem,
utrzymującym napięcie. nie snem, ale już głębią, nocą
wbijającą się w ulotny rewers - szelestem liści, emigrującym cieniem?
Akt 3
a może to prawda? sączysz kolejny kieliszek wermutu i spada
ten bajzel: szelest kruchych faktur, przepływy, niezapłacone
drobnice. masz fart, ciało odlepione od skóry, a ty wciąż drążysz.
i wiesz: pada deszcz, kusi zaborcze chmury, to zapowiedź burzy.
czasami chciałbym przejść przez dzielnice miasta,
pochłaniać, pochłaniać milczenie.
Dodane przez kyo
dnia 16.09.2007 19:51 ˇ
10 Komentarzy ·
836 Czytań ·
|