Idzie wariat ulicą, śmieje się do słońca,
Śledzi barwne promienie do samego końca;
Ma szeroko otwarte oczy ze zdumienia,
Nie poznaje niczego, nawet swego cienia.
Idzie wariat po korso, na płacz mu się zbiera,
Upił szczęściem się biedak, jak jasna cholera!
Szczęście wielkie leżało sobie na ulicy,
Ale nikt go nie dostrzegł, nawet ulicznicy.
Idzie wariat chodnikiem, myślą że pijany,
A on słońcem, powietrzem, życiem opętany;
Nie policzy poprawnie: dwa a dwa jest cztery,
Lecz uczuciem ogarnia aż kosmiczne sfery.
Idzie wariat i idzie, nikt go nie zaczepi,
Na to, co dobrze widzi, inni prawie ślepi;
Ale świata kolory już go bolą prawie,
Gubi się w białych iskier swawolnej kurzawie.
Tak zgubiony, pijany, wyzbyty rozumu,
Znowu niezrozumiały i obcy dla tłumu,
Wiedząc że wyjścia nie ma, niczym morska fala,
Z sercem pełnym miłości, wraca do szpitala.
Dodane przez Olgierd J
dnia 24.03.2019 15:37 ˇ
3 Komentarzy ·
533 Czytań ·
|