choć wszystko wokoło z jedynek i zer
przemija bezszelestnie
jakkolwiek nie spojrzę gdziekolwiek bym szedł
to za czymś ciągle tęsknie
złowrogie niezmienne są leki przed lękiem
ktoś rzuca kamienie szczęśliwej przyszłości
po tafli umysłu mkną kręgi zaklęte
prowadzą wciąż głębiej do nieśmiertelności
na miasto pada czarny śnieg
cicho się sypie z ciężkich chmur
tu nad brzegami jednej z rzek
splotły się ścieżki naszych ról
jakby to było powiedz mi
gdyby tak padał cały czas
czy się znajdziemy ja i ty
przykryci mrocznym płaszczem zasp
przez ramię momentu zerkamy do przodu
gdzie śmieją się wizję marzenia i sny
i w pułapkę wpadamy własnego dowodu
że umrze ktoś inny bo przecież nie my
niech trwa ten zero-jedynkowy sen
niech się nie kończy koniec końców
nie ma nic nieznaczących chwil
nie było od początku
umilknie syreni miasta śpiew
pogasną srebrne okna gwiazd
z oddali echem ulic zgiełk
pożegna noc kolejny ostatni raz
|