Listopadowych skowyt nocy
wlokący za sobą nieskończoną pustkę
tłumioną mocno w poduszkę jesieni
która najgłębsze wchłonęła tęsknoty
błahostką się jawi niewartą uwagi
wobec obojętności Twojego spojrzenia
Syk mrozu złowrogi koi moje serce
lamenty szlochy i nuty fałszywe
nieczyste akordy z symfonii chaosu
rysują harmonię wbrew wszelkiej logice
milsze są mi przecież
niż Twoje milczenie
Wiatr co wściekle przeszywa lodem
dławiąc w gardłach wołanie rozbitków
łasi się do mnie bryzą łagodną
opiłkami mrozu głaszcząc moje dłonie
nawet się nie zbliżył do zimna
które czuję bez Ciebie
|