barwy zachodu
czerwień nieba wysoka szkarłat przeogromny
karmin który rozświetla każdy dach i progi
wieżę basztę zamkową i mury niezłomne
i ciemnych kamieniczek poplątane drogi
a przy wszystkich kolorach sercu niedalekich
jak w świątyni bogactwa złoto co tak kusi -
tłumy okrutnej wiary łotrów sprzedawczyków
i nędznej gminnej ciżby - co się we krwi dusi
o zmierzchu
szarość jakaś natrętna i czar dnia już pryska
wieczór sączy bezsenny ponury niepokój
siedzę w oknie noc rośnie strach kryje się w mroku
i przez szkła chłód wytęża niebieskie oczyska
choćby iść do znajomych bliskiego ogródka
lub kolacji się oddać samotnej bez celu
siedzę cicho - przy lampce - nad kartką papieru
i cios ostrzę starego tępego ołówka
miasto nocą
odblask wody jej drżenie i szyld nad cukiernią
światło mostu i przecznic skorzysta kanonada
garść popiołu i ognia blask zmieszany z czernią
jak w gnieździe iskier - miasto piętrzy się i gada
z całym swoim tumultem i zacisznym zgiełkiem
okna kościół parkingi place z serpentyną -
jak te błędne ogniki - zamknięte pod szkiełkiem
które roją się mienią i pospiesznie giną
mgła za miastem
we mgle jak w burym mleku świat się błąka - nurza
nie widać mostów ulic - światła okien i bram
dach nie przytuli dachu podwórze podwórza
drzewo nie widzi domu - dom - drzewa - każdy sam
|