Załóżmy, że wszystko dobrze się kończy.
Nie mamy raka. Mimo, że jest jeszcze miejsce
rzędu ośmiu gigabajtów, to możemy już puścić w zapomnienie
tych, których zobaczyliśmy na korytarzach. Skręcających się
z bólu, wijących jak glisty i tych, co w wyniku ogłoszonej diagnozy
dotknął stupor. Doszukiwałem się najcieńszej nici
łączącej ich wzrok z tym co na suficie, ale niczego
nie dostrzegłem. Może to był punkt wyjścia jeszcze
niedostępny dla mnie. Całe szczęście, że możemy
przez drzwi wyjść trzymając się za ręce, snując plan zwykłej
rowerowej wycieczki i że przerzutki sprawią nam taką radość.
Załóżmy, że te nacieki na płucach są nasze i to nas
inni puszczają w zapomnienie. Coś jak ten sinoniebieski
dymek papierosowy, który ukradkiem wdmuchują
w otwór wentylacyjny. Chociaż nigdy im się nie uda
wyprzeć z pamięci skręcających się z bólu, wijących jak glisty.
Widzimy punkt wyjścia na ścianie. Wychodzimy nim,
trzymając się za ręce. Albo ta świadomość ciała nam się wydaje.
Dodane przez KSZO
dnia 13.07.2017 22:39 ˇ
8 Komentarzy ·
778 Czytań ·
|