Próbowaliśmy kochać się
pod rozłożystym kasztanem
nieopodal restauracji.
Wstążki, rozjarzone okna,
goście weselni podskakujący
w rytm jednostajnych melodii
po udekorowanej girlandami sali.
Deszcz padał i trawa robiła się
coraz bardziej śliska.
Kasztan rósł na wzgórzu.
Rano klozetowy zbierał butelki
rozrzucone po polu w nocy,
zaglądał w uśpione luki.
Ona zdejmowała bransoletki,
potem sweter z czarnej włóczki -
słyszałem tupot jej bosych stóp
po deskach pomostu,
odgłos rozgarnianej rękoma wody.
Mgła biła znad uśpionego kanału,
niewiele było widać.
Czy łączy nas coś jeszcze,
siedzących teraz po dwóch stronach ławy
w zatłoczonym pubie?
Cyganie grają w kacie sali,
młody yuppie tańczy po zdjęciu marynarki
z dwiema podstarzałymi mewkami.
Nawet nie słyszymy się dobrze,
bardziej niż na konwersację
zdani na ruchy głowami.
Jest lato, dzień nie chce się skończyć.
Koniak był wyśmienity, naprawdę?
W barze, po przeciwnej stronie mostu?
Gotowaliśmy raki w kotle na pranie?
Nie pamiętam - ani raków, ani mostu.
Zwijanie wilgotnych żagli,
powrót na bagażach w zatrzaśniętej toalecie,
z kredytowym biletem w dłoni - i owszem.
Pośpiech czterech przesiadek,
ociekające wodą perony.
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
818 Czytań ·
|