Kiedy zeszliśmy z gór do brzegu zatoki
przywitali nas hiszpaniemcy jointem i kawą
i wskazali jaskinie do zamieszkania
ale my mieliśmy namiot !
Mówiłem nie rozstawiajcie namiotu na plaży
bo tu będzie szła promenada krasnali.
Lecz nie słuchali!
A już po chwili pierwsza schodziła ze zbocza płonąca żyrafa.
Zdeptawszy namiot doszczętnie przycupnęła obok skał bloków
tworząc z nich świetlistą opokę.
Lecz chłopcy tylko przypalili od niej jointy
i przezornie zastygli sfinksowo na plażowych głazach.
Pierwsze w ten płonący portal weszły bawarskie krasnale.
Ta awangarda nie miała skrupułów wcale
emanując beztroskim zadowoleniem!
Eins, zwei,drei śpiewali krocząc równym szeregiem
brodate, pulchne w skórzanych kratasach
z małym tyrolskim kapelutkiem z piórkiem na czubku głowy.
Na drei kufel bezbłędnie trafiał do ich ust
pomiędzy resztki kapusty i golony.
Piana z piwa trafiała także w sąsiadów lecz nikt nie miał tego za złe.
Natomiast polskie krasnale nieco się rozpychały!
Szły nieskładna gromadą gdzie co krok ktoś inny rytm nadawał
a każdy i tak chodził jak chciał, co chwila myląc chód
wręcz nie zważając na rytm przejścia innych krasnali.
Niektórzy nieśli postaci karłów wyciętych z Velazqueza z Prado.
Trochę krzyczeli (lecz bez przekonania) ..za waszą i naszą!
lecz pozostali myśleli, że to tylko toast.
Byli tacy co próbowali śpiewać grając na gitarach
(także wyciętych z kolekcji licznych galerii).
Ale przecież na nich i tak nie da się zagrać muzyki!
Lecz pomimo, iż nieskładnie muzykowali
tym kwileniem udało im się uwieść krasnalkę bawarkę!
(choć może był to jednak wędrowny francuski krasnalek figlarek
który w tym towarzystwie zawieruszył się trwale?)
Natomiast trzeba sobie to szczerze powiedzieć
że w tym atonalnym bełkocie
z gracją chwiały się im jedynie
z czap zwisające misternie plecione kutasy.
Te zaś krasnale które niosły jak transparent
zabrany z Toledo obraz hrabiego Orgazy
mówili potem, że tak im się tylko skojarzyło..
Ale na szczęście nic to już teraz nie znaczyło!
Bo pośród nich tańczyły pierwsze rude żydowskie krasnale
które właśnie sporą gromadą spłynęły z gór w tańcu.
A właśnie na ten taniec przyszła ich pora
i dominowała hora!
Ale i debeka z dybukami nikomu nie wadziła.
Nagle klezmerzy grać poczęli hagag
ustawiając tancerzy we frontalny atak.
Tak wpłynęli pomiędzy polskich i bawarskich krasnali
wciągając ich bez uprzedzenia w rytm tego muzycznego młynu!
Chałaty i czapy mycki i kapelusze - wszystko to już wirowało w składnym podrygu
aż cale to bractwo przemieściło się do plaży brzegu
i zamarło na chwilę przed pulsującym morzem.
Bawarskie krasnale ustąpiły pejsatym (polskie trzymały się z boku)
i uprzejmym gestem zaprosiły w fale..
Aj, aj , ale dwa razy nie robimy tego co już raz zrobił Mosze!
odrzekł pejsaty krasnal o wyglądzie cadyka.
I rozkazał - niech zagra muzyka!
Ach jak uderzyły rudych muzykantów smyczki w struny
Ach jak zaczęło się muzyki kołowanie..
Feeria tej muzyki porwała wszystkich w ten dźwiękowy balet
aż ponownie zatracili się w pląsach kołomyji
(ale polskie krasnale w przerwy takt zdążyły wypić kusztyczek koszernej wódeczki)
nim dalej wirując wszyscy wznieśli się ponad brzeg zatoczki.
Pierwsi frunęli w górę skrzypkowie dopiero później kontrabas
prosto w księżyc prosto w niebo w stronę światła Las Negras
a za nimi wszyscy zgromadzeni chwytając się wzajemnie -
bo było bez znaczenia kto kogo łapał za ręce lub nogę
( polskie krasnale w tym czasie podkradły bawarskim piwo i golonę)
A po chwili kręcąc się jak ogon chińskiego latawca
wszystkie krasnale odfrunęły.
Dopiero teraz zszedł z gór zdyszany słoń mrucząc pod nosem
- Jak zwykle jestem okropnie spóźniony!
Trąbą podrapał się w głowę i wymownie spojrzał na płonącą żyrafę
(która nadal arenę spektaklu wiernie oświetlała ).
Trzeba się spieszyć powiedział - żadna impreza bez nas!
Szybko zebrał trąbą kilka żerdzi z plaży
zgrabnie przytroczył je do nóg i nadstawił grzbietu płonącej żyrafie
- oświetlisz mi drogę - oznajmił!
I ruszyli na tych smukłych szczudłach prosto w morze
Rozśmieszył mnie bo kręcił przy tym tak zabawnie ogonkiem..
Chłopcy spali już beztrosko w tym czasie na głazach.
Ale ja wytrwale w tej nocnej przestrzeni
prowadziłem nadal pejzażową auto konwersację
nad symbolem znaczeń zdarzeń
w towarzystwie sir Edwarda i Mr. Jacka.
Przekornie spierając się o swobodę
niekoniecznie twórczej wypowiedzi !
(szczególnie, kiedy whisky zagryza się grzybkami)
Że tak długo? Jak można tak długo?!
A może tak po prostu - niepotrzebnie tam stałem?
Aż do świtu, aż do końca miraży
i śmiejąc się sam do siebie głupstwa wygadywałem
o kształtach co byt przyjęły nad (wyraz) realny?
I czy naprawdę byłem tylko sam
właśnie wtedy i tam.
Na pustej San Pedro plaży?
Dodane przez Janusz Gierucki
dnia 25.02.2016 15:35 ˇ
10 Komentarzy ·
568 Czytań ·
|