Czasem kiedy budzę się rano
I niebo rozdziera się nade mną czerwoną łuną
Przybywają Wysłannicy z Królestwa Bajdocji
Szarpią mnie za kołnierz od pidżamy
Krzyczą że nie mogę umierać
Że przedtem jeszcze
Muszę uzbierać pełen dzban jagód
A potem odchodzą
Ze spuszczonymi głowami
Jedziemy tym smutno-codziennym autobusem
Tą Arką Noego
Która nie niesie ocalenia
Ale w której zebrali się upadli
Patrzysz na mnie nic nie mówisz
A ja widzę cię jakby dwie
Jakbym naraz widział
Maje Nagą i Maje Ubraną
Patrzymy sobie w oczy
Ty jak zwykle nic nie mówisz
A przecież moglibyśmy
Prowadzić teraz żywą konwersacje
O śmierci
Może dość tego
Może trzeba otworzyć okno
Wpuścić trochę świeżego zimnego powietrza
Wziąć głęboki oddech
(Chyba jeszcze pamiętam jak się to robiło)
Popatrzyć w słońce
Przecież jest tak pięknie
Tak pięknie
Nawet jeśli umrzemy
A umrzemy na pewno
To z pewnością nie dziś
Nie dziś
Nie dziś
Prawda?
U wezgłowia mego szpitalnego łóżka
Stoją dostojnie
Wysłannicy z Królestwa Bajdocji
Kiwają smutno głowami
Bujają się jak obłoki
Ich piękne białe turbany
|