Dnia jej zabrakło, czernią już pokryta,
pewną przestała być ścieżka ubita.
Pod górę żwawo, w dolinę pośpiesznie,
zejść ze złej drogi, nim światło w dal pierzchnie.
Wie, że suche drzewa goszczą martwych sny,
wśród skał skryte widma, szczerzą swoje kły.
Nogi jej smukłe na ból nie zważając,
smugę w powietrzu z ciepła ruchu tkają.
Kres intuicji konary wyczuwa,
gdy pryśnie jak bańka, bliska jej zguba.
Bladziutki snop bieli wyjrzał znad koron.
"Dotrzeć do domu, nim czarty się zbiorą,
oddechy mroźne smagają mą szyję"
Nie widzi dziewczę, co w gąszczu się wije.
O skazie tych ziem niejedno słyszała,
że wszelka myśl ludzka zostać tu miała,
że spiły nasiona krew potępioną,
wyklęci przez ludzi w glebie tej toną.
Ołtarz ofiarny młodych pragnie kości,
Róży, co ojcom niesie wiadomości.
Serce omdlało, pchnięte lęku kordem,
na strzygi potężnej ohydną mordę.
Jak boa okrutna oplotły ją mocno,
trawy, co bujnie w zgniliźnie tej rosną.
"Wioska daleko, twój trup wyliniały,
pleśnie rozbiorą." - Tak liście szumiały.
"Mateczko Święta, objaw starszym wszystko,
że pora uciekać, wrogowie już blisko."
Zdążyła, Amen, nim oddech jej skonał,
goniec posłany, modlitwa spełniona.
Dodane przez lasic
dnia 28.08.2014 11:03 ˇ
0 Komentarzy ·
542 Czytań ·
|