odbywało się, gdy przyjeżdżał nauczyciel przysposobienia obronnego
z miejskiego liceum i major z rejonowej komendy uzupełnień.
szli nad staw (nad stawem było najwięcej gniazd) i wyciągali karabiny.
byliśmy stadem psiaków przy nogawkach myśliwych.
myślałem, że jak górnicy wyłupują węgiel spod ziemi, tak oni
zdzierają z nieba czarne miejsca - żeby było jaśniej.
deptałem poranione skrzydła, by zło już się nie podniosło,
by żniwa były udane i dobrze smakowały ziemniaki z ogniska.
byliśmy mężczyznami w spodenkach związanych sznurkiem.
czarne pióra oblepione ołowiem szły na dno - zatopione w wojnie
okręty podwodne. osadzały się na dnie stawu jak na siatkówce oka,
pośród mułu, fajerek i szczeniaków.
dachówki gniazd sypały się na głowy, krakały przetrącane kości
i robiło się bardziej czerwono. i cichło. myłem ręce
w zimnej wodzie ze studni. krew miała taki sam kolor,
jakbym sam skaleczył się w rękę. byliśmy chłopakami bez skrzydeł.
Dodane przez trebor
dnia 18.04.2014 10:58 ˇ
3 Komentarzy ·
872 Czytań ·
|