latałem nad dachem, dziadek na przemian strugał: cybuch fajki
i drewnianego proboszcza do codziennej pastorałki, świntuszył
z koślawym witrażem strycharzowej objawionej w pękniętej szybie,
wygniatającej zadkiem skobel, jedyne, erogenne miejsce opłotka.
babka trzepała i mdlała, fala łopianu w odsieczy podtrzymywała okno,
szpelc turlał się, strzecha puszczała, krzesła przyszpilały kałużę.
węzły spadały, nitki wiązały niebo z gałganami słomy, trudno było nie poplątać.
na strychu - jak w bebechu ryby podtrzymywanym przez ościste krokwie -
znalazłem bezsilność i wcale się nie starałem. brudna, zlepiona, obdarta,
ubrana w ciało rzucone gdzieś pomiędzy kikutem, a koniem na biegunach.
para źrenic w relacji z sutkami, podniesione brwi i kości w znakach nierówności.
na cynkowo - matowych ustach wypowiedziane, spierzchnięte słowo. padało.
Dodane przez czart
dnia 17.10.2013 23:06 ˇ
1 Komentarzy ·
824 Czytań ·
|