Północ. Usłyszałem obok własny sen. Umarłem?
Pociąg z wiadomością przemknął od lewego
do prawego ucha. Tratwa dryfuje w ciemności
po meandrach. Tajemny krąg otwiera podwoje
braterstwa. Żal. Łąki jeszcze niedojrzałe.
Drzewa salutując w śnieżnych czapach, uwolniły
z lasu stado zwierząt. Zza chmur wyskoczył
nagle księżyc jak zabójca błyskając bladym
nożem. Na białych polach sarny znieruchomiały
z ciekawości. Spotkamy się dopiero we śnie.
Trzecia w nocy. Niepokój oddycha arytmią
w chłodnej pościeli. Wygasło wszystko.
Wszędzie popiół: w oczach, w ustach.
Sypie się z nieba, wiruje. W oddali wagony
toczą się z węglem.
Skrzypiący poranek topi okienne płaskorzeźby.
Zimna woda odkleja ciężkie powieki. Jestem w lustrze!
Ulga! Żadnych jednak postanowień. Słońce nie pyta
o nic. Regularnie, z obojętnością znudzonego
kelnera, przesuwa mnie na bezwzględnej osi.
W pokoju wyrosły krzesła, stół i szafa. Znajomy
zapach przyjemnie rozchodzi się w żołądku. Wieczorem
przyjdzie na ciebie sen: jasny i przeźroczysty a dzikie
ptaki pomiędzy lasem a niebem rozłożą spokojnie skrzydła.
Dodane przez Loren
dnia 06.02.2012 19:10 ˇ
3 Komentarzy ·
549 Czytań ·
|