Znad łąk powiało wilgocią. Dawno nie byłem nad rzeką.
Obawy odeszły z wielkim deszczem. Słońce już nie wchodzi
w ocean. Gaśnie tuż za lasem. Nasze twarze płyną
w spokojnym lustrze wydane nieodwołalnym
wyrokiem na pożarcie przez morskie fale.
Nie do wiary! Takie piękne, niewinne...
Wszystko pachnie: skóra, włosy, usta. Dotykam nosa;
palce, jeden po drugim wpadną do spienionej paszczy.
Próbuję wydostać się na brzeg, na łąki,
ukryć się we mgle, ocalić oczy
myślą-słowem-uczynkiem...
Słońce wzejdzie kiedyś nad pustym domem
a młode sosny pochłoną resztki kawy i cynamonu.
Żadnych śladów: bezwonność, bezruch, cisza.
Na pustyni uczeni odkryli tablice sprzed potopu.
W teleskopach dzieci zobaczyły nowe planety. Każdego
dnia rodzi się prorok i prowadzi ludy do niebieskich bram.
Podziwiam kolejny zachód słońca. Już mnie nie straszy
bakłażan nieba. Pogodziłem się z wiatrem. Rano wstanę
wcześnie, narąbię drzewa, chcę przetrwać jak najdłużej.
Dodane przez Loren
dnia 02.10.2011 19:37 ˇ
5 Komentarzy ·
537 Czytań ·
|