Umarł na ławce w małym parku, niedaleko rynku.
Czyhająca w koronach obcych drzew pieczęć,
zerwała się bez ostrzeżenia. Na chodnik upadł kalendarz,
może pamiętnik. Wysypały się mrówki po rannym
nabożeństwie. Pijak - pomyślały zgodnie.
Na wszelki wypadek ochotnik szybko zaniósł problem
przed tron Królowej. Zjawili się również dwaj biegli
i fachowo zabrali się do pracy. Torbę zważyli na dobre
pięć kilo. Kalendarz czy pamiętnik przejrzeli, wyrzucili.
Słońce z trudnością przedziera się przez kraty. Paczka
nie dotarła. Marnotrawny syn uderza głową w mur.
Przebaczenia już nie zobaczy. Zgasło. Kalendarz
albo pamiętnik rozleciał się na kawałki.
Jest jeszcze ciepło. Kobiety na gołych stopach noszą resztki
lata. Biorę gazety z kiosku. Do więzienia wiozą zmęczone
twarze. Młody rowerzysta wjechał w stragan z pomidorami.
A do parku weszli ludzie z workami na śmieci.
Dodane przez Loren
dnia 11.09.2011 10:09 ˇ
4 Komentarzy ·
556 Czytań ·
|