bien que j'aie quelque honte a
me souvenir, je ne veux rien oublier
Charles Baudelaire
Moja starość istnieje. Cóż z tego nawet, że
jej nie dożyję; przecież to nie może odebrać mojej
pamięci możliwości rozdzierania zasłon,
które bezwiednie opuszcza czas. Istnieją
bowiem we mnie te nie przeżyte dni
uskładane w stosy pogasłych
pochodni wypuszczonych z dłoni przez
niewprawnego piechura. Istnieją we mnie
masą nie doznanych wrażeń,
nie dokonanym przełomem, istnieją
szarą plazmą nostalgii zachłannie
przywierającą do umysłu.
Młodszy co najmniej o pięćdziesiątkę leżę
przykryty kocem. Jestem właśnie wspomnieniem
starszego pana, który, nie wiedzieć czemu, zapragnął
przywołać w swój wiek pogodnego schyłku
jedną z tych chwil zużytych na
kumulowanie bólu.
Podrywa się z tapczanu i wchodzi na balkon. Chce
pokonać to znane mu niegdyś uczucie
paraliżu rozchodzącego się ze splotu
słonecznego aż po wierzchołek mózgu.
I w ogóle dziwi go tak silna dawka
młodzieńczej rozpaczy przesłana z
zamierzchłych już czasów w sam środek
ustatecznionego krwioobiegu, który
kiedyś płonął neurozą.
Z balkonu widzi blaszane powierzchnie miasta
rytowanego w przestrzeni twardymi konturami
bez obramowań. Pamięta o oknie, które
wybiegało na domy i ogród, na kapliczkę między
dwoma klonami, autobusowe rondo i drogę.
A wszystko to pozostaje w ciemni oka jego i
jest z nim cień łagodny - cień przewodnika
z nietwarzowo ufryzowanymi skrzydłami,
który nie wypuszczał jego dłoni
od dnia narodzin.
Dodane przez Roman Rzucidło
dnia 11.01.2011 22:15 ˇ
7 Komentarzy ·
829 Czytań ·
|