Z pewnego miejsca patrzę a przystań
jest twarzą białą dziecka w niedzielę i
strzyka pestkami słonecznika - żaglówkami,
drewniane rączki - mostki wyciąga, by
swego Azora - jezioro przyciągnąć.
Sunie powoli kajak, w nim
od rana do zmroku zakochani
- przyczepiony do kajaka słońca balon.
Godziny wędkarzom z rybami razem skaczą.
Wtedy to żyłka zacięta wystrzela
- promień lasera, sprawna ręka szuka
haczyka w gardzielach.
Pusto teraz.
Jezioro pokryte lodem - bielmem na oku,
od brzegu o jakieś dwadzieścia kroków
lub pół tego pełznąc plus rozwinięty szalik
- ale to na boku, więc tam o jakieś
dwadzieścia kroków
przerębli kształt wybiera:
wędkarz, ryby, siekiera.
Jeszcze dalej pole - kawałek piernika,
po nim jedynie pośpieszny umyka.
Sygnał odjazdu pozostawia miastu.
Ten jęk się wokół chwilę poniewiera,
zamiera,
głowy zadziera.
Dodane przez samozrzejmie
dnia 28.12.2010 10:59 ˇ
5 Komentarzy ·
570 Czytań ·
|