Zniknęłaś jakoś znienacka,
Odeszłaś bez uprzedzenia.
Kochana, lecz arogancka,
Nie rzekłaś mi "do widzenia"...
Byłaś ty zbyt roztargnioną,
Żeby mą miłość zrozumieć.
W swych smutkach zbyt pogrążoną,
Żeby rozpoznać ją umieć.
Lecz może, to właśnie, powodem,
Że ty jej się, prosto, przelękłaś...
Być może za naszym, gdzieś, grodem,
Gdzieś w polu, w kwiatach uklękłaś...
I prosisz u Pana Boga,
By On już nas nie opuścił,
Ukazał właściwą drogę,
I grzechy, smutki odpuścił.
Czy szukać mam Cię, lub nie szukać?
Być może zostawić w spokoju,
Gdzie nie ma wzajemnych uczuć,
Nie może miłości być zdroju...
Kochana,... lecz może wracaj?...
Ja w piecu dzisiaj napalę,
Nie będzie nam ciężką praca,
Nie będę Cię krzywdzić wcale...
A gdy nam wieczór nadejdzie,
Roztoczy ramię czułości,
I tkliwość rozleje się wszędzie...
Spędzimy my noc w miłości...
Nazajutrz, jak urodzeni,
Na nowo zbudzeni do życia,
Tkliwością wciąż otoczeni...
Ja miłość Ci wyznam o świcie...
Lecz gdy nie masz chęci powrotu,
No cóż kochana,... pozostań...
Stworzony jest ptak do odlotu,
Chociaż powraca na wiosnę.
A ja będę czekać stale,
To chyba już takie "sądzenie"...
Wyrasta kwiat i na skale.
Choć powiedz mi "do widzenia".
Dodane przez Jan Dziczkowski
dnia 17.10.2010 07:36 ˇ
6 Komentarzy ·
659 Czytań ·
|