Kiedy gasisz światło, spuszczam się po rynnie.
Ten rodzaj ciemności jest zbyt błyskotliwy. Nie chcę być tłem,
niewyraźnym szkicem, abażurem kłaniającym się do podłogi.
Pozostanę wiązką, snopkiem, promykiem
we wszystkich odcieniach przezroczystości.
Kobiecie z bordową spinką odcinam
fragment języka. Upchnę go w segmencie ulicy,
niech sieje popłoch wśród małomównych, otwiera
zatkane przełyki.
Pstryknięciem palców podpalam jej makijaż,
mówię, że to żart. Potem - znikam.
Na dwukierunkowych schodach zlepiam chwilę
z chwilą, w której tracę pamięć. Zazwyczaj trwa to
dłużej niż godzinę. Matka z dzieckiem na prawo,
koleś z małpą trochę dalej. Ciskam petem w twojego boga
zawieszonego nad drzwiami.
Kiedy wszyjesz mi bezwład pod skórę szyi, zwinę
swój cień w ułamku sekundy, utopię świadectwo urodzenia,
ego odprawię do przepustnicy.
Dodane przez Bielan
dnia 23.07.2010 09:16 ˇ
4 Komentarzy ·
602 Czytań ·
|