Jeszcze zanim podejdzie do fortepianu z Breslau, zanim jego twarz będzie najlepszą wizualizacją do tego co gra, przestrzeń sama wycisza się i przygotowuje. Pianista idzie powoli, z namaszczeniem, ale siada niecierpliwie, nie ma przed nim nut, na ułamek sekundy zawiesza ręce nad klawiaturą, na ułamek sekundy dąb zamiera.
Wreszcie uderza, lewa ręka obłąkana, chce wycisnąć soki z drewna klawiszy, nadaje najwyższe tempo, tak, że już nie ma miejsca na accelerando, jest tylko appassionato, feroce jak grad rwący liście w strzępy, prawa ręka wolniej, z namysłem, chce wybić sęki, szuka słojów, nie zważa na konwenanse. Każdy wydobywany przez nią dźwięk jest precyzyjny. Dąb zamiera po raz drugi. Indeciso.
Lewa ręka wpada w lento. Prawa wykonuje wariacje na temat prymitywizmu muzycznego. Con dolore. Jak żywica wypływająca ze złamanej podczas śnieżnej zamieci gałęzi, jak wiosenne promienie słońca na pąkach, jak letni deszcz i jak opadanie pierwszego złotego liścia na jesień zbliża się Crescendo.
Eksperymentuje z całościowym wydźwiękiem utworu, nie ma miejsca na da capo, kilka sekund a capriccio, pierwsze, jedyne i bezpodstawne całkowite złamanie i tak już naciąganej tonacji dla fis i powrót do akompozytorskich, bluźnierczych bo jednakowych, płytkich i pięknych powtórzeń bez wariacji. Ale tylko na moment. Przemieszane współbrzmienia akordyczne i kontrapunktyczne, jak bez pomysłu, jak zmęczenie grą, quasi amore, wyrzut rękom, że nie potrafią nic więcej, wyczerpał temat, ostatnie wygładzone dźwięki, dąb czuje to i zamiera po raz trzeci.
Fine.
Dodane przez TakieSlabe
dnia 18.04.2007 21:26 ˇ
11 Komentarzy ·
828 Czytań ·
|