Dzieciaki na przystanku wygrywają wojnę.
Słyszę wycie Sztukasów przez okno tramwaju,
jazgot, co cięższej, broni, wybuchy granatów.
Ta mała opatruje rannego kolegę.
A jutro czas do szkoły, więc wojenka krótka,
ot, kilkanaście minut, póki się nie znudzą.
Motorniczy przyspiesza; zdążyć (jeszcze żółte),
to teraz najważniejsze. Cicho tyka stoper,
mierzący odtąd-dotąd. Pomiędzy przystankiem,
a samochodem z prawej. Między zgrzytem stali,
a wyobrażeniem zgrzytu i całej reszty:
ciał, wnętrzności na wierzchu, przenicowań, mnie,
szarpanego na strzępy. W starych kamienicach,
w oknach, zgorzkniałe kobiety wysiadują śmierć.
|