pejzaż miejski bezmiłosnej wiosny w roku nieparzystym
samookreśla tłem blednącym z chwili zmarszczki niewiary
wczesna młodość to zaczyna być sen rozniesiony na słowa
na wiatr nieumyślnej beztroski za co nie ma pomyślanej kary
na skrawku nadziei mam kolor zielony
zapoczątkuje się pączek kwiatu
tuz po pierwszym deszczu
w nozdrza szczypie gorzki posmak cmentarza
jest natarczywym wspomnieniem wczoraj
próbuję oddychać równomiernie mimo zadyszki nerwów
spragniony miraży zbliżam do ust kielich kipiącej woni
zapominając się w słodyczy i ślepnąc w blasku źrenic
próbuję chronić do ostatka życia piękno wszak jest absolutne
teraz już
niedostępne dla węży ogrody podwieszone pod nieboskłonem
dokąd kierują się ludzi chore odrętwiałe i grzeszne dłonie
pielęgnuję obłudnie powracające wspomnienie siebie
namiętności udawane w momentach próby dla efektu kpiny
później te wargi zaschłe zapiekłe w życzeniu nieszczęścia
na skrawku nadziei jesień ma kolor ziemi
zapoczątkuje się pączek kwiatu
zgniotę go w dłoni
wabi i prowadzi mnie nieustannie potrzeba dotyku
gdy tylko rozbudzanie serca muskaniem
opuszkami oddechów pozwala trwać na ostrzu
zamysłu nie tracę wyczucia barw
|