Babcia, na wózku, z wątrobianymi
plamami na rękach, mało co przypomina
tę z owalnej fotografii. Tamta
patrzy wprost w obiektyw, w przesłonę
migawki. W miejsca, w których będzie
i inne, ominięte, których żal najbardziej.
Bluzka z koronkowym kołnierzem
leży w schowku, sprana i zszywana
w miejscach, gdzie Józek (albo Franek)
zbyt mocno uchwycił. Leży kilka zeszytów,
w których pisały obie. Okulary tej starszej.
Recepty na leki. Kalendarzyk dni płodnych,
(póki były płodne) kilka spinek do włosów,
sztuczna szczęka (zepsuta), garść zdjęć
i akt zgonu dziadka. Data śmierci nieodległa.
Wózek, na którym siedzi, sprowadzony z Berlina,
za bezcen. Kiedyś tam bywała: na wczasach,
przed wojną, potem na robotach.
Pomiędzy ich twarzami jest wiele innych,
którymi były, lub będą, mniej uchwytnych,
niewidocznych. Dwie kobiety spoglądają na siebie
w milczeniu. Słońce oświetla obie pospołu,
takie samo, trochę przecież starsze.
|