Pani Michałowska umarła we wtorek.
Nad ranem znaleźli trupa, nad ranem.
Jej pończocha wisiała za oknem, podarta
i zacerowana, i znowu podarta – wzory
skłębionych myśli odciśnięte w powietrzu.
Kiedy ją wynosili, pies zawył i kawa
wylała się na obrus. Z okrutnej sierści
jest ten świat utkany. Taka myśl krążyła
jak mucha nad kanapką, w czaszce pustej,
białej, przesiąkniętej pleśnią.
Potem prześcieradło wdarło się na pierwszy plan.
Zagrało scenę z wiatrem, sznurkiem, z upadkiem
na ziemię. Już wieczorem było szmatą
i następnego ranka nie istniało.
Rozdzielone na włókna,
przyczepione do drutów, do drzew
których gałęzie sięgają aż tu, wysoko,
do pokoju gdzie ona umarła, we wtorek,
nad ranem, podobno przed czwartą.
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
916 Czytań ·
|