Dziadek Barczuk umierał na raka
w Kostrzynie nad Odrą. Tam było pełno mew
i dlatego to są martwe ptaki.
Dni już nie pamiętam, ale są ścieżki,
znaki wydrapane w małym kamieniu.
Na przykład studnia którą czyścił,
a do której ja wrzucałem śmieci i zabawki.
Pulchny jak laleczka, w zielonym sweterku,
buła z plasteliny, wrzeszczałem
kiedy wyszedł z niej w gumowym ubraniu.
Chciałbym powiedzieć cały
w wodorostach z wodnym bogiem we włosach,
z błyskiem w oku, jakby odkrył
tajemnicę, którą – wiecie – przekazał mnie,
lecz nie powiem, był suchy i miał
szeroką szczękę, żółtą skórę
i sękate dłonie.
Dotykam drzewa – tak myślałem wtedy
i nie myliłem się wcale.
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
1655 Czytań ·
|