za grube nici na wasze wątłe zastępniki skóry. bąble azotu
pęczniały we wspólnym rdzeniu aż pękły i zobaczyliście
zwichnięte niebo gwiaździste nad wami po którego równi
pochyłej spływała do zatoki poświata z ostatniego lunatyka.
krztusząc się pożeraliście łapczywie powietrze odgryzając płaty
tlenu; tamowaliście dłońmi przecieki z uszu ust nosa. ale pękło
i było za późno i było coraz mniej, chociaż próbowaliście dojść
do siebie ostatecznie dochodząc tylko do siebie.
nie wierzyłeś wypatrując rozwianych włosów na klifach;
przecierałeś szlaki wskroś urwisk, aż z najwyższego ujrzałeś,
że nie ma odwrotu i nie widać świateł na krawędzi oceanu.
jeszcze kamień na kamieniu postawisz i uderzysz by wykrzesać
kształt tamtej. będzie wiotka jak trzcina, o włosach w barwie
pożogi, którą rozniecisz w święto Beltaine aż spłoną wrzosowiska,
i łuna stanie nad tym co pękło, i nic nie będzie zdumiewało, nic
nie będzie możliwe, nic się nie zdarzy nad ciszę pogorzeliska.
nic nad słowo spadające przez firmamenty
nieme
bezcielesne
bezdomne
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
880 Czytań ·
|