o topielcu.
źle układasz się drogi na północ, mech -
anicznie sączy się syrop spod dłoni - bezbarwny
strach w kleszczach - w skroni - i spróchniały
pęd na światło
I
teraz najłatwiej o powietrzu - bo często gra jak na strunach -
było czerwone - jak szal dławiło, kiedy czekałem na okup. skrępowany
w dniu na opak miarom i kształtom przelewałem się w prawach fizyki
przez palce - jak na strunach - za grube żeby znaleźć dźwięki - w sieci
- ja apatryda wobec ziemi. bezzębny miotacz płomieni, zgasnę
pod rozkazem dłoni, będąc konsekwencją wisielczego humoru
II
piersiówka - modlitewnik na piersi i uścisk serdeczny w pamięci. jestem
wyrwany z korzeniami na trakcie przegranym w kości przy rozlanym rumie i
polityce o dalszych ciągach, krótkich losach, wiotkości ramion - zwietrzyłem
nazajutrz przyjdą i zakryją jutrzenkę osowiałymi brwiami zmarszczą czoło
podumają, podpalą krzew. singapur dalej będzie mi obcą krainą, szpada
ciałem obcym jednym z wielu bezkształtnych w polskim życiorysie
III
nie będzie
przepowiedni, początku, o końcu, koniec końców nie dosłyszę
kropki. tylko kap, kap. deszcz i nic więcej. wycinanki,
bo nie retrospekcje. - będąc konsekwencją
o połogu.
wszystko jest chemią której nigdy nie rozumiałem. alfabet tablicy,
słowa parne, ciekłe i stałe, napędzają balet. tutaj umieram
i tutaj odradzam się.
I
najłatwiej jest o powietrzu - myślałem - o uciekaniu i krystalizowaniu się
momentu, chwili wyrazistej jak kilkugodzinny poród. o efemeryczności umierania
i bólu rodzenia, nie doświadczę obojga rzeczy. przejdę, znikomy
obok - krzew podpalony i osowiała jutrzenka, przesłanki połowu - nazajutrz.
najłatwiej jest o czymś czego nie rozumiem.
II
umierania nie można zrelacjonować, nikt nie przeżył koniec końców
nie dosłyszę kropki. tylko kap, kap. deszcz i nic więcej. wycinanki,
bo nie retrospekcje. - będąc konsekwencją narodzin przejdę znikomy obok.
III
w połogu roztaczać można mity. misternie wynosić w workach opowieści pełne krwi
i cierpienia, które dają początek - nie wszystkie matki umierają, niektóre
karmią piersią - później dają skrzydła i korzenie. wszystko jest chemią,
której nigdy nie rozumiałem, ja tylko raz umarłem - pamiętam rum, modlitewnik
serdeczny uścisk i wiotkość ramion - epilog z Singapurem w tle, daleko.
Dodane przez mimowolnie
dnia 04.08.2008 11:00 ˇ
3 Komentarzy ·
897 Czytań ·
|