Jej ciało
było szczęśliwe
Z chwili na chwilę
intensywniało w świetle
Rozświetlało chodnik
Jakby się przeglądało
w przeźroczystym lustrze
Wzbierało od spontanicznych
gestów odsłaniających jeszcze
śmielej smukłość
Bijące od płomienia gorąco
przenikało materiał chłonąc
krótką sukienkę koloru
skał nad Morzem Czerwonym
Patrzyłem na nią
widziałem żywioł ognia
Jak zaćmić
taki blask?
Jakim prawem?
Prawa nie było
płonęła oczywistość
Rzemyki sandałów
jak pałeczki kadzidła
zażegane zaklęciem
wybuchały wizją
Egzegezą ognistą
nieodczytanych dotąd
granitowych hieroglifów
Była między nami
cisza rozżarzony metal
dotykał kogoś
komu zaklejono usta
Nagle stałem się świadom
że w płucach mam tlen
zarzewie eksplozji
Mężczyzna we mnie
powiedział oto prawda
promień ostateczny
zarys widnokrąg
Szukałem słów
by między jej
ciałem a nim
sobą a mną
przerzucić kładkę
ponad pożogą
Zaklinałem własną całkowitość
Aż doświadczając
że się nie oprę
na niczym doznałem
stałości gwiazd
Konsystencji wiersza
Albatros nad zmierzwioną kipielą
patrzyłem w przerzynający się
krater
Wulkaniczną
czeluść planety
28 czerwca 1995 r.15.01
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
689 Czytań ·
|