Wśród tekturowych dekoracji rozbiera się,
choć przytaszczył walizki ubrań. To, co chciał
zostawić, znalazło jego zmrużone oko i wlazło
jak do siebie. Marzył, będę białą kartką, lecz
kałamarnica dostarczyła czarny tusz. Na molo
w tłumie podtrzymuje horyzont, przez parę godzin
przełyka gorzkie, wśród żmij, które gubią skórę,
wystawiają języki ze sztucznym klejnocikiem.
Od ciszy gorsze są przeboje, fatalne la la la
w smażalni. Usiadł na wydmie, a ta zaczęła
się poruszać. Jeszcze próbuje zostać, ale
w końcu wbiega w lustro.
|