| 
  
                                                         Job 19, 27 
 
Wracałem 
byłem sam 
 
Aż spod nóg 
od kostek granitu 
szarzejących najrozmaiciej 
wyraźniejących aż 
chciałoby się zliczyć 
doświadczyłem że kamień 
cisza to oniemiałe uczucie 
 
Byłem sam 
coraz bardziej nie było nikogo 
nawet sylwetki na skwerze 
to były tylko jałowce 
 
Nagle kochałem 
swobodnie 
wokół 
 
Jakby porwany 
brakiem miłości 
 
Byłem pewien 
że słucha 
 
Wysłuchuje 
 
Obejmuje tak mocno 
odepchnięciem 
 
Łaknie 
 
Całym miastem 
 
Nic nie znaczyło 
odrębnie nie było 
miejsca na lęk 
 
Godziłem się z każdym 
cierpieniem nic  
nie ubywało mimo  
to treść wzbierała  
wypływała słowami 
stylem 
 
Pustka nawet cudownie 
nie musiała się napełniać 
 
Lśnił jaskrawo bezsilny  
Mars pociąg z oddali 
ostrożnie popróbował  
słyszalności żelazny flet 
zawieszający ekstazę  
milczenia 
 
Z tym osamotnieniem 
nie porównać niczyjej bliskości 
 
Jak twarzą w twarz 
 
Wprost 
 
Istnieniem 
 
Nieszczęście nie jest 
nieszczęściem nie jest 
brakiem szczęścia 
 
Nie ma  
już nigdy nie ma 
wyjścia 
 
To ja zobaczę 
oczy moje ujrzą 
nie kto inny 
 
 
Świdnica, 6 marca 1995 r. 
 
Dodane przez  admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
835 Czytań ·
  
 
 |