"w Gołębniku zamieszkały
wiersze
czasami wylatują na zewnątrz
[...]
wzbudzają zachwyt
i
nagrodę Nobla
[...]"
Lucyna Bełtowska: ulica Gołębia
Powinnam była napisać o uniwersyteckiej Gołębiej jeszcze w pierwszej dekadzie lipca bieżącego roku, kiedy spotkałam się w Collegium Maius z moją swego czasu uczelnianą Koleżanką [tak, tak Koleżanką] tylko z innego Wydziału z okazji wystawy Jej dzieł eksponowanych w Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Nie napisałam, nie opisałam. Pewnie dlatego, iż nie byłam w stanie zaakceptować tej katastroficznie pięknej suszy, jaka wówczas owładnęła Krakowem przypominającym wydrążoną skorupkę skonsumowanego jajka na miękko.
Mimo to Katalog zatytułowany "Ze sztalugi i klawiatury, czyli obrazy i słowa Lucyny Bełtowskiej" wydany nakładem Muzeum UJ wciąż leżał na podorędziu, czekając na swój czas subiektywnej analizy w najbardziej odpowiednim w momencie, gdy Piękne Królewskie Miasto znów ukaże się bez makijażu: nagie do samego architektonicznego szpiku w kolejnej odsłonie bezśnieżnej podwawelskiej zimy.
I znowu nastał ten nostalgicznie ciepły grudzień: raz słonecznie pochmurny, raz pochmurnie słoneczny. Ze swoim niebem, jakże mistrzowsko odtworzonym pędzlem Pani Lucyny, które wymodelowawszy urodę przezeń naświetlanych obiektów kreuje teraz tęsknotę czekania za czymś bądź kimś nieoczekiwanym:
http://postscriptum.net.pl/viewtopic.php?t=30370
Bowiem pod pozornym spokojem oglądanych malowideł wibruje bliżej niedoprecyzowany niepokój upostaciowany w osobach dwu zakonniczek-wędrowniczek kursujących to tu, to tam: raz pod kruszejącymi portalami, kiedy indziej w stronę spękanych, krzywych schodków lub zaglądających do krzywych zaułków bądź penetrujących murszejące międzymurza.
Również ja, te opowiedziane pędzlem zakonniczki-wędrowniczki - ku swej niemałej zresztą radości - ujrzałam w kłębiącym się tłumie pod krakowską Kurią Metropolitalną dnia 10 sierpnia bieżącego roku, o czym nie omieszkałam poinformować samej Artystki. Wcześniej jednak, w drodze na Franciszkańską, zahaczyłam o ulicę obłoczną:
"w koronalnych rozbłyskach namiętnej
protuberancji energią wiatru słonecznego gwałtownie
i niespodziewanie wtargnąłeś a ja płonęłam
zorza polarną odreagowując efekt
halo
zniebieszczałam wniebowzięta
rywalizacją żywiołów w kolorach middle blue-green wg Crayona
kiedy dzisiaj sięgam po więcej zawłaszczam
nie mój obłok nad miastem
przyczajone kamieniczki przysłaniając zużyte fasady
zapomnianym murem
zaciekawione przytakują mansardami
wymuszając zalotny trzepot żaluzji
aż spłowiały tynk kraśnieje resztkami urody
moja ulica nie pozostawia mi drogi ucieczki
więc pokonana powtarzam
tak tak tak..."
Lecz w większości przypadków, utrwalony na kartach niniejszego Katalogu typowy krakowski grudzień częstokroć miewa nieboskłon barwy ziemniaczanych łupin; nazywana smogiem lepka gęsta mgła smaruje na brudno mury, przypory i ściany i jedynie chora czerwień przezierających spod tynków cegieł oraz spłowiały karmin dachów ożywiają tę klasy zero melancholię, której trudno się oprzeć, zwłaszcza co rusz napotykając oraz spotykając wymieniane podróżniczki-pątniczki, które niby wskazówki wolno tykającego zegara określają powroty z niezbyt dalekich podróży. Jak chociażby moje: z rodzimo Solnego Miasta do oddalonego o 15 km Krakowa:
http://postscriptum.net.pl/viewtopic.php?t=30314
Jednocześnie ową zaczernioną szarość oraz podkolorowany cynober staromiejskiego pejzażu przeniosła Twórczyni do wnętrz utrwalonych przez siebie domostw, szczególnie na strychy: uporządkowane, poskładane, pozamiatane, zasiedlone duchem fin-de-siecle'owej lokatorki - "Pani ze strychu", co:
ołówkowe graffiti pozostawi na chmurze
kiedy w kolorach nie zbilansuje się budżet
zgubi barwy oprócz szarości poranka i upartej czerwieni [...]
http://postscriptum.net.pl/viewtopic.php?t=30375
krzeseł, kapeluszowych wstążek; ponadto i samego kapelusza [to już na innym rysunku], aplikacji przy sukni, pantofelków na szpilkowych obcasikach. I oto skądś przesączy się nie do końca wybrzmiała muzyka przebiegając z lekkim stukotem dźwięków drewniane schody aż do wnętrz mieszkań ozdobionych florystycznymi obrazami kremowych irysów, fioletowych oraz purpurowych kąkoli, fantazyjnych nasturcji; z widokiem na wewnętrzne podwórka, gdzie rosną zmasakrowane przez tzw. miejską zieleń niegdyś rozłożyste, bujne drzewa. Drzewa mimo iż kalekie, wszak nadal oraz wciąż "wzajemnie nienasycone":
http://postscriptum.net.pl/viewtopic.php?t=30329
Kraków Lucyny Bełtowskiej musi też autorce recenzji zastąpić jej inne, odrąbane od Rzeczypospolitej Miasto, jakim pozostał Lwów, zaś łączniczką pomiędzy obiema metropoliami jest - przynajmniej dla autorki tekstu - Adele Bloch-Bauer, modelka Gustava Klimta o urodzie bohaterki jednej z powieści Gabrieli Zapolskiej zatytułowanej "Wodzirej" [wyd. pierwsze: 1896].
Gdyż cykl "KLIMTEM zaWARHOLrzenie" to niemal zilustrowane opisy kreacji Muszki z Dobrojowskich hrabiny Maleniowej, beznadziejnie tragicznej miłości tytułowego "Wodzireja":
http://postscriptum.net.pl/viewtopic.php?t=30347
"Lwów jest wszędzie" pisał Adam Zagajewski, powroty do dawnych miast wyznaczają czarno-białe drogowskazy habitów przesympatycznie ciekawskich mniszek-turystek, z poddaszy płyną okrągłe dźwięki fortepianowych akordów, swoje cierpią amputowane drzewa i jeszcze liściastą porą kwitną gdzieniegdzie secesyjne rośliny:
http://postscriptum.net.pl/viewtopic.php?t=30339S
"Na początku było Słowo, a słowo było u Boga i Bogiem było Słowo..." (Prolog Ewangelii wg św. Jana)
Skocz do Forum:
Pajacyk
Logowanie
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.