Postów: 995 Miejscowość: Wieliczka Data rejestracji: 01.06.11
Dodane dnia 16.10.2013 17:17
Wiosna przyszła zbyt późno, zapachniało jesienią w połowie sierpnia. Wiadomo: upały i susza. Brak wilgoci rekompensowała rosa; czasem mgła oraz parujące nad ranem liście.
Nieraz zastanawiałam się nad zjawiskiem zjawiskowości określonych pór roku? Która z nich bardziej kolorowa, pachnąca, władająca uczuciami? Która bardziej spersonifikowana? Wiosna czy jesień?
Mój np. ulubiony Julian Tuwim podobnych wątpliwości nie miał [par: Siódma jesień, 1921 czy poemat zatytułowany Strofy o późnym lecie] bo i rzeczywiście sama jesień dzięki swym wybarwieniom staje się nierzadko kiczowata, w związku z czym jakoś mimo woli nasuwa się kolejny dylemat: która z owych pór bardziej poetycka? Jesień czy wiosna?
Poeci nie byliby poetami, gdyby o tej jesieni nie tworzyli przez cały Boży rok. Z kolei żeby znów napisać naprawdę dobry tekst z gatunku liryki opisowej, to wymaga już od autora nie lada kunsztu. Tu bowiem nie tylko liczy się forma, słownictwo, przenośnie, klimat. Tu zwłaszcza - względnie przede wszystkim - liczy się koncept.
Nie dalej niż wczoraj, surfując po portalu poezja-polska.pl przeczytałam rewelacyjny, wprawiający (mnie) w osłupienie, wiersz. Dosłownie i w przenośni; z wielkiego zresztą zachwytu.
Oto Gloinnen w strofach Jesień. Fallen angel tak przedstawia swój podmiot liryczny:
Wczoraj widziałeś ją pod latarnią - jesień, lolitkę
z lizakiem w buzi; sok renklodowy barwił policzek.
Zalotny wzorek przetrwał na szyi jeszcze po lecie,
imiona, smoki, skaryfikacje henną muśnięte.
Krąży po parku; wpięła miedziane spinki w warkocze,
szuka fetyszy - stringów, korali, butów, podwiązek.
Czeka, aż zaczniesz kąsać krągłości; wabi mgnieniami.
Trociczki dymią wśród nagich koron, a oddech pali.
Wkłada pończochy z zetlałej przędzy - jesień, domina;
i pejczem wiatru drzewom na mokro gałęzie ścina.
Chłostane klony spłynęły ambrą, miodem i mlekiem.
Ona z nich spija październikowe gęste nasienie.
Wsuwa pod suknię lśniące kasztany - jak kulki gejszy;
droczy się z niebem, ciągle niesyta świstów i dreszczy.
Przed orgią w sadzie, prosi o klapsy - słodkie, rumiane.
Zmienia kostiumy; nylon o świcie, po zmierzchu - lateks.
Wzbiera, dojrzewa, traci przytomność, kipi żywicznie,
pragnąc tysięcy kolejnych spełnień, nim jej czas minie.
Wkrótce zaiskrzą mroźne poranki gniewem siarczystym.
Będzie musiała każde szaleństwo odcierpieć w ciszy.
Wiersz powstał z inspiracji utworem IRGI:
http://www.poezja-polska.pl/fusion/readarticle.php?article_id=35034
____________________
Różne, obok tych konwencjonalno- metaforycznych płycizn bywały jeszcze jesienie: jesień niby Żyd domokrążca (Włodzimierz Słobodnik); jesień-amazonka (Maria Pawlikowska-Jasnorzewska); kat-październik (także Jasnorzewska); jesień-żebraczka, czyli ja, liryczne kilkakrotnie wymienionej Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej; jesień-gospodyni (Jan Kochanowski); jesień-nietoperz (Roman Brandstaetter) itp.
Do tej pory nie było jednak jesieni-lolitki; idźmy dalej: jesieni-galerianki. Ta natomiast: sondując z treści wiersza, jako jesień w dosłownym znaczeniu, powinna była wykiełkować w trzeciej dekadzie sierpnia, rosnąć w pierwszych dniach września, dojrzeć przed równonocą.
Ciekawą, nawet bardzo ciekawą poetką jest Gloinnen, nierzadko sięgająca do tematów z pogranicza literackiego kaskaderstwa, jak chociażby w aktualnie zaprezentowanych strofach-frazach.
Wyjątkowo zresztą aktualnych, przez co nowoczesnych, lecz nie nowatorskich. Nader śmiałych, ale nie wulgarnych; kolorowych, wręcz fosforyzujących, które wszak z tandetą nie mają nic wspólnego.
Do niedawna myślałam zmartwiona, iż współczesna dobra, polska poezja zamiera, umiera. Gloinnen swym wierszem (zresztą niejednym) udowodniła, że tak akurat nie jest i wcale być nie musi. Jej niebanalny, połączony z kunsztem słowa, wielce wyostrzony niczym październikowy nowik, zmysł obserwacji, stanowi dowód, iż mamy do czynienia ze zjawiskiem odwrotnym.