|
Joanna Fligiel - ur. 1968 w Katowicach. Wydała dwa tomy wierszy: Autoportret (2008, Nagroda Główna w Konkursie zorganizowanym przez East Bay American Association - „Debiut 2008”) i Geny (2011, nagroda Grand Prix w III Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O Granitową Strzałę”). Publikowała m.in. w czasopismach amerykańskiej polonii „Polonia w Kalifornii” i „Nowy Dziennik”. Mieszka w Bielsku-Białej i Neuss w Niemczech.
Geny
Ojciec nigdy nie był dobrym alkoholikiem
ani samobójcą. Udało mu się jedno
i drugie, ale po wielu próbach.
Źle znosił życie. Bardziej nadawał się
na martwego. Kochałam go i nie
rozumiałam. Jolka twierdzi,
że jestem taka sama. Wściekam się,
bo cóż może wiedzieć ktoś, kto miał
z nami tylko wspólną klatkę schodową.
To jest miłość
To jest Klara. W siódmej klasie zachorowała
na schizofrenię. Dziś wygląda jak staruszka. Uśmiecha się
do mnie. Mówi, że przypominam dziewczynkę z podstawówki,
z którą chłopcy zamykali się w sali i musiała uciekać oknem.
Klara nie może wiedzieć. Kiedy uciekałam, spędzała czas
w szpitalach. Myślę sobie, może Klara jest Bogiem.
To jest Marek. Marek jest niewidomy. Już jako chłopiec
pieścił opuszkami płatki kwiatów i nazywał je po łacinie. Dzisiaj
jest ogrodnikiem. Uśmiecha się do mnie. Uśmiecha się do Klary.
Mówi, że pachnie jak lewkonia długopłatkowa. Czuję przyjemny
zapach maciejki. Rozchodzi się z każdym ruchem Klary,
zaraz po tym, jak Marek dotknął jej dłoni na dzień dobry.
Myślę sobie, może Marek jest Bogiem.
Trzecia
Kiedy marzną stopy, myślę o nich więcej.
Jestem ta najsłabsza. Nie urodzę córki.
Przepraszam, kochanie. Obiecanej latem,
kiedy moje stopy owiewane ciepłem
nie marzły mi wiecznie. Kaszlę od tygodnia.
Wyszłam gdzieś bez golfa. One wyszły w lutym.
Chodaki za buty, w pasiastych sukienkach,
jestem taka miękka, jestem taka miękka.
Babki we mnie płaczą. Jedna, druga. Trzecia.
Krzyczę po niemiecku, mam zadartą kieckę,
wiem, jak śmierdzą ruski, piersi rwą spod bluzki,
wszystko mam na wierzchu, wszystko mam na wierzchu,
wzięło mnie trzech wespół. Przepraszam, kochanie.
Nie urodzę córki obiecanej latem.
Nie dotrzymam zatem.
... - - - ... ( ratujcie nasze dusze)
sąsiad z naprzeciwka ma nadzieję
że kosmici znają alfabet Morse'a
zostawił żonę kiedy urodziła dziecko
całkiem podobne do niego
nie mógł patrzeć jak historia się powtarza
kiedyś sam chciał ostrzec ludzkość
zaczął pisać książkę o rudym Janku
o tym samym który w łódzkim getcie
zastrzelił z ułańską fantazją
i niemiecką precyzją
dwudziestu czterech Żydów
nie mniej nie więcej
tylu należało
by pomścić
dwanaście kur
przestał pisać
po alei snajperów
teraz gasi
i zapala światło
powroty
nie da się przemknąć,
udać, że nie wisi
klepsydra starannie przybita
sześcioma pineskami.
podobno go wypchnięto;
leżał, jakby obejmował ziemię.
i ucichła muzyka. tylko plusk,
plusk i wykręcanie, wykręcanie
i ścieranie.
to jego matka - myje korytarz,
niemiłosierna kolej na sprzątanie.
kiedy pochyla się nad wiadrem,
widzisz odbicie zaburzonego
porządku świata, w którym
moczy się brudna ścierka.
Wujek Chlebny w Czeladzi, po tym jak zobaczył swój guzik w księgarni - memoriał
Nad Brynicą niewiele się zmieniło.
Bieda na Piaskach ta sama
i Kościół stoi, niczym kamienny
Bóg, neoromańskim murem.
Ostatnie wspomnienie miasta, jak
przez smoleńską mgłę; Żyd z cegłą.
Sami rozbierali Synagogę. Honor
jest jak huk, odbity od ściany lasu,
zanika wraz z pogłosem.
Był tu już raz, szukał żony. Zastał
kurz spod gestapowskich kół. Ona
tam. On tam. Za długo szedł. Lecz
spróbuj iść z dziurą z tyłu głowy.
Cyganiak
pamięci Stanisława Goli
Ten wiersz będzie mieć rok - trzydziestego lipca.
Pisze się długo, bo zagraża śmierci. Wolno
przyjmuje postać, aby mógł zmartwychwstać.
Boi się, że umrze dwukrotnie: w niezrozumieniu
i bólu. Jeszcze jest nagi, bez grzbietu
jak Dostojewski z półki Stasia Goli.
Ten wiersz jest sarną; płochą i zranioną.
Słabą jak staruszek na balkonie, który woła
o pomoc dla uwięzionego zwierzęcia. Stoi
przy bukowym potoku. Patrzy, jak nędznicy
grają butelkami w zielone. Płacze w ciszy,
a gdy otrze łzy, zgaśnie światło w jego oknie.
Ten wiersz jest z prowincji, wiec jest skromny
jak renta polskiego dobrobytu. Tęskni do pastwisk
pod asfaltową drogą. Chce się włóczyć niczym
zakochani po Cygańskim Lesie. Zagrać w piłkę.
Nie śmieje się z upadku Ikara. Temu wierszowi
topią się słowa. Sposobi się do odejścia.
|
|