|
Pole bitwy przebiega
przez nasze wnętrza.
(…)
Lekcja liryki to lekcja pokory.
(…)
Czas odsłania prawdę, śmierć
rozwiązuje wszystko.
Krzysztof Karasek
Im dłużej czytam i próbuję komentować poezję Krzysztofa Karaska, tym wyraźniej widzę, że bodaj największą siłą wierszy autora Dziennika rozbitka jest ich wielogłosowość. Ta polifonia ma zapewne wiele źródeł. Nad kilkoma z nich chciałem się zatrzymać.
Krzysztof Karasek to w pewnym sensie człowiek renesansowy. Świadczy o tym nie tylko skala zainteresowań (sport, literatura, filozofia, teatr, malarstwo, rzeźba, translatorstwo,), ale także postawa wobec świata, której zasadniczymi atrybutami są ciekawość, otwartość, wyrazistość, uniwersalność. Nic więc dziwnego, że autor Świętego związku inspiruje kolejne generacje polskich poetów, którzy prowadzą z dziełem warszawskiego eremity wieloaspektowy dialog. Bezbłędnie wychwycił ten wymiar osobowości i twórczości Karaska Wojciech Kudyba, gdy pisał:
(…) twórczość i osobowość Karaska okazała się wspólnototwórcza. Skupiła wokół siebie grupę autorów, dla której jest ważnym punktem odniesienia. Zgromadziła ich wokół pewnego sposobu myślenia o słowie poetyckim i jego powinnościach. Czy dlatego, że zawsze była i wciąż pozostaje niedogmatyczna, otwarta na różne poetyki? Że łączy w sobie elementy na pozór sprzeczne, wykluczające się nawzajem – zapośredniczenie w tradycji, szacunek dla ładu, ale też nieskrepowaną wyobraźnię i językowy eksperyment? [Wojciech Kudyba, Twarz krytyka [w:] „Topos” nr 2-3/2010, s. 155].
Warto podkreślić, że w przypadku Krzysztofa Karaska profil osobowości przekłada się na poezję; jej tematykę, genologię, tonację, język(i). Rzecz w tym, że – mówiąc José Ortegą y Gassetem – pewien rodzaj żywotności nigdy nie zmieści się w normatywnych poetykach, literackich i intelektualnych modach, środowiskowych czy też pokoleniowych manifestach albo „dekalogach”. Ta żywotność, zlokalizowana w konkretnej personie, zawsze będzie wylewać się poza – bo inaczej nie mogłaby być wierna sobie, nie mogłaby żyć i pracować zgodnie ze swoją naturą. Tak się właśnie ma rzecz z personą pod nazwą – Krzysztof Karasek.
Ale żywotność i renesansowość Karaska daje się śledzić i opisywać nie tylko, i nie przede wszystkim, od zewnątrz (redaktor, juror, antologista, gość honorowy festiwali poetyckich, niestrudzony biesiadnik imprez literackich, …), ale też od wewnątrz (genologiczna różnorodność poezji, jej tematyczne zróżnicowanie, wielopostaciowość podmiotu/bohatera wierszy, istotność podejmowanej problematyki, …). Ta wewnętrzna jakość jest istotniejsza, bowiem o twórcy świadczy nade wszystko jego dzieło.
Gdy czytamy książki Krzysztofa Karaska wydane po 2000 roku (jedenaście pozycji), to przynajmniej sześć z nich skomponowana została wedle zasady wielogłosowości. Mam tu na myśli: Dziennik rozbitka (2000), Dziennik rozbitka II (2004), Gondwana i inne wiersze (2006), Gry weneckie (2007), Autostrady i konie (2008), Lofoty i inne wiersze (2010). Każda z nich stanowi wyraz polifonii: poznawczej, poetyckiej, aksjologicznej, tzn. oświetla rzeczywistość od wielu stron, wyraża złożoność świata przy użyciu rozmaitych form gatunkowych, pokazuje różnorodność postaw i zachowań etycznych. Zatrzymam się przy książce Lofoty i inne wiersze, by zilustrować mechanizm owej wielogłosowości.
Najnowsze książki Karaska, a Lofoty… to potwierdzają, przynoszą wielopostaciową kreację podmiotu/bohatera. Znajdziemy tu postacie: poety, mędrca, rewolucjonisty, eremity, witalisty a nawet mistyka. Ta wielość personalnych wcieleń wskazuje nie tylko na wielowymiarowość samego poety, ale stanowi także rodzaj życiowej strategii w grze ze sobą i światem. W tej grze idzie o to, by zgłębiać rzeczywistość od wielu stron, by wchodzić w jej rozmaite wymiary, by obcować z jej różnymi przejawami i manifestacjami. Autor Świętego związku zdaje się, po modernistycznemu, wierzyć w korespondencje pomiędzy podmiotem a rzeczywistością. Istota tej korespondencji streszcza się w przekonaniu, że to konkretny podmiot, konkretna persona, ta a nie inna egzystencja jest kluczem do świata. Rzeczywistość jawi mu się jako wielowymiarowa, bogato semantycznie uwarstwiona, mnoga w swoich przejawach i wcieleniach, bo on sam jest personą „wielotożsamą”, bo pozwala dochodzić do głosu rozmaitym swoim twarzom. Tak wygląda, moim zdaniem, nie tylko Karaskowy pomysł na bohatera jego wierszy, ale pomysł na egzystencję. Żywotność eremity z Wałbrzyskiej polega na odnawianiu witalnych sił poprzez oddawanie głosu różnym ludziom, którzy w nim żyją, którymi on sam jest.
W tomie Lofoty… na pierwszy plan wśród kreacji personalnych wysuwa się POETA. Karaskowy poeta daje o sobie znać nie tylko, i nie przede wszystkim, w wierszach autotematycznych. Jego oko, wrażliwość, myśl, przeczucie, intuicja pracują także w wielu innych wierszach. Ten poeta wierzy, że poezja powinna podnosić profaniczne do sakralnego, wypowiadać rzeczywistość, a nie tylko badać samą siebie w epistemologicznych czy lingwistycznych laboratoriach, zapisywać zmieniającego się cywilizacyjnie i kulturowo człowieka, a nie dawać jedynie doraźny upust rozczarowaniom i pretensjom ego, odnawiać ważne kody i języki kultury, a nie bawić się niezobowiązująco w pisanie wierszyków. Czy to oznacza, że Karaskowy poeta nie wyściubia nosa poza modernistyczny paradygmat? Chciałbym odpowiedzieć twierdząco, ale mam wątpliwości. Wygodnie byłoby mi uczynić z niego nieprzejednanego adwersarza: dekonstrukcjonizmu poetyckiego (vide Andrzej Sosnowski), hermetyzmu (np. Marcin Sendecki), neolingwizmu czy sceptycznego intelektualizmu (Maciej Melecki, Krzysztof Siwczyk), ale czy to aby nie za łatwa opozycja? Wiersze Karaska zdają się mówić raczej o czymś innym. O tym mianowicie, że potrafi on używać języków i strategii, z którymi polemizuje, do poszerzania i pogłębiania własnego poetyckiego projektu. Jest tylko jedno ograniczenie; to włączanie „obcych” języków do własnego odbywa się zawsze na Karaskowych warunkach; to autor Dziennika rozbitka decyduje, które kody, nastrojenia, znaczenia „obcych” języków okazują się użyteczne do „poszerzania pola walki”, wzbogacenia i wzmocnienia polifonii własnego języka. Wygląda więc na to, że Karaskowy poeta to taki gość, który umie „żywić się” swoim przeciwnikiem.
Z kolei MĘDRZEC ujawnia się głównie w wierszach czy frazach gnomicznych, aforystycznych, sentencjonalnych. Jest to człowiek, który zna smak życiowej i poznawczej goryczy, ale zarazem stroni od skrajnego sceptycyzmu czy mizantropii. Źródła jego mądrości są zasadniczo trzy: egzystencjalne ryzyko, które nieraz podejmował, analityczna dociekliwość w zgłębianiu mechanizmów władających rzeczywistością, wierność kilku przykazaniom etycznym i estetycznym. I jeszcze jedno. Mędrzec Karaska nie ma nic z koturnowości, moralizatorstwa, szkolarstwa. Dzieli się tylko takim rodzajem mądrości, którą sprawdził na własnej skórze, którą zdobył na własny rachunek. Pewnie dlatego jego język posiada kondensację aforyzmu i epigramatu, ale też lekkość i humor fraszki czy kalamburu:
Dojrzewają gnijąc.
Ucz się od nich.
„Ulęgałki w Kazimierzu nad Wisłą”
To nie była woda z Gangesu. To była woda z sedesu.
Czytając książkę kucharską
nie najesz się.
„O posiłkach i napojach”
W poezję Karaska od zawsze wpisany był żywioł rewolucyjny. Idzie tu jednak bardziej o mentalne i estetyczne, a nie jedynie polityczne znaczenie tego słowa. Co do rewolucji politycznych, sprawa jest jasna; nigdy nie realizują tego, co wypisują na swoich sztandarach. Ledwie się zaczną, od razu przerabiają „historię w histerię”, otwierając pole działania dla wynalazców, którzy obmyślają coraz skuteczniejsze narzędzia likwidowania przeciwników jedynie słusznej drogi. Nieco inaczej wygląda sprawa z rewolucyjnością jako rodzajem postawy. W tym drugim przypadku chodzi o niezgodę na taką postać świata, który marginalizuje i degraduje człowieka jako takiego; niszczy człowieczeństwo człowieka. Dla takiej rewolucyjności jest miejsce pod każdą szerokością geograficzną i w każdym systemie politycznym. Właśnie takim rodzajem rewolucjonisty nie tylko może, ale wręcz powinien być każdy człowiek godzien tego miana.
Dla Karaska poeta, który przechodzi obok poniżanych, wykluczanych, marginalizowanych, traci moralną legitymację dla swojej twórczości. Zdaniem autora Lofotów… twórca o tyle jest coś wart, o ile wciąż jest konstruktywnie zrewoltowany, tj. nie godzi się na amoralne postawy i mechanizmy, trywialne języki, uproszczone oglądy ludzkiej kondycji. Słowem, albo rewolucyjność jako synonim oporu, niezgody, inwencyjności, żywotności, albo zastój i kapitulacja.
W tomie Lofoty i inne wiersze wielogłosowość ujawnia się także w aspekcie genologicznym i konstrukcyjnym. Karasek konsekwentnie stosuje rozmaite odmiany wiersza. Obok piosenki, kołysanki, fraszki czy kalamburu znajdziemy traktat, poemat, elegię, prozę poetycką, aforyzm. Różnorodność form wierszowych pozwala poecie artykułować rzeczywistość od wielu stron i na wiele sposobów. Autor zdaje się wierzyć, że jedynie poezja zróżnicowana gatunkowo ma dziś szansę wypowiadać świat przemawiający wieloma językami, świat, w którym współistnieją różne światopoglądy, estetyki, aksjologie. Gatunkowa różnorodność pozwala uaktywniać w ramach poetyckiego języka rozmaite jego wersje i warianty, a tym samym wydatnie podnosi artykulacyjną skuteczność poezji. Cel tej praktyki jest nie tylko poznawczy (jak najlepiej objąć „nieobjętą ziemię”) czy estetyczny (zapisać przenikanie się piękna i brzydoty, patosu i humoru, metafizyki i naturalizmu, realizmu i groteski, …), ale także autoteliczny. W tym ostatnim chodzi o podejmowanie pewnych obszarów poetyckiej tradycji, sprawdzanie, na ile są one wciąż żywotne i znaczące. Czytając Lofoty…, a i wcześniejsze tomy autora Masek, koniecznie pamiętać trzeba o tym, że ta poezja posiada podwójny wektor. Jednym ostrzem zwrócona jest ku realnemu światu; wciąż jest tym światem zafascynowana, tego świata niesyta, drugie zaś ostrze skierowane jest w głąb literackiej, intelektualnej, artystycznej tradycji, którą Karasek po swojemu interpretuje, włączając ją do gospodarstwa własnej poezji.
Polifonię widać także w kompozycji Lofotów… Trudno wskazać jedną zasadę, która decyduje o konstrukcji tomu. Karasek kieruje się rozmaitymi „metodami”, układając książkę. Grupuje wiersze w oparciu o ich podobieństwo tematyczne, ale też może je zestawiać na zasadzie kontrastu czy kontrapunktu. Innym chwytem kompozycyjnym jest zmiana tonacji, wyrażająca się choćby w tym, że po wierszach poważnych (np. wanitatywnych, eschatologicznych, intelektualnych) idą utwory żartobliwe. Jeszcze innym rozwiązaniem jest przedzielanie utworów obszernych wierszami o rozmiarach epigramatu czy dystychu albo zderzanie ze sobą utworów kulturowych pełnych aluzji, cytatów, odniesień, z wierszami-relacjami, notującymi doraźne sytuacje czy obserwacje. Może być wreszcie i tak, że wiersz oparty na wieloznacznym obrazie sąsiaduje z utworem zdecydowanie dyskursywnym. O czym to wszystko świadczy?
Na pewno o tym, że dla Karaska książka poetycka jest nie tylko zbiorem wierszy, ale przemyślaną i konsekwentnie zrealizowaną architektoniczną całością, której każdy element ma własną semantykę i funkcję, ale znaczy także poprzez odniesienie do innych elementów, poprzez istnienie w określonym otoczeniu, w takiej a nie innej konfiguracji. W tym sensie tom poetycki można traktować jako pewną konstrukcyjną i znaczeniową totalność a zarazem jako analogon totalności świata i życia jako takich.
Polifonia kompozycyjna chroni także przed monotonią, przed powtarzaniem kilku schematów, wedle których tom jest konstruowany. Czytelnikowi Lofotów… monotonia i znużenie nie grożą! Wręcz przeciwnie, ten czytelnik wciąż jest zmuszany do uwagi i czujności, bo nie wie, jaki wiersz napotka po dopiero co przeczytanym. Karasek, na poziomie kompozycji tomu, wytwarza coś, co można by nazwać efektem nieprzewidywalności. Polega on z grubsza na takim „zarządzaniu” wierszami, by odbiorca nie przywykał do jakiegoś sposobu ich grupowania, a tym samym wykazywał się rozmaitymi kompetencjami czytelniczymi.
Czytając polifoniczne tomy Karaska, odnoszę wrażenie, że autor prowadzi frapującą i wyrafinowaną grę z własnymi książkami. W tej grze świadome przenika się z nieświadomym, przewidywalne z nieprzewidywalnym, reżyserowane z improwizowanym. I nie jest tak, że to wyłącznie autor rozdaje karty, on sam też jest prowadzony i profilowany przez wiersze, one również „używają” go, by realizować swoje „interesy”. Autor „pisze i jest pisany”, wytwarza tekst i staje się tekstem, jest kreatorem słów, wersów, fraz, ale też narzędziem w ręku Języka. I zapewne tak już będzie do końca.
Krzysztof Karasek, Lofoty i inne wiersze, Czytelnik, Warszawa 2010, ss. 96.
|
|