|
Wojciech Kass od początku swej twórczości poetyckiej kojarzony jest z postawą i estetyką (neo)klasyczną. I słusznie, bowiem konstytutywne cechy jego poezji właśnie na klasycyzm wskazują. Jakie cechy? Choćby klarowne obrazowanie, aluzje literackie i kulturowe, podejmowanie poważnych tematów, postrzeganie istnienia jako tajemnicy, którą jednak można rozjaśniać wyobraźnią i intelektem, traktowanie języka jako reprezentacji rzeczywistości pozajęzykowej, posługiwanie się tradycyjnymi odmianami wiersza. Jasno definiowane pryncypia sprawiają, że poeta z Prania od lat prowadzi spór z tymi dykcjami w najnowszej polskiej poezji, które kwestionują postawę klasyczną i jej rekwizytorium. Mam tu na myśli głównie dekonstrukcję poetycką spod znaku Andrzeja Sosnowskiego, hermetyzm (Krzysztof Siwczyk, Waldemar Jocher), ludyczność (Piotr Macierzyński, Jaś Kapela) czy neolingwizm (Joanna Mueller, Maria Cyranowicz).
Ale prawdą jest również to, że poezji autora Gwiazdy głóg nie da się do końca opisać w ramach paradygmatu klasycznego. Mamy w niej bowiem irracjonalizm i metafizyczność rodem z romantyzmu, wieloznaczność obrazu i słowa wskazującą na symbolizm, estetyzm o ciągotach parnasistowskich, a także turpizm barokowo-Grochowiakowy. Być może więc właśnie ta polifonia tradycji i estetyk decyduje o żywotności wierszy Kassa, przesądza o ruchliwości wyobraźni i języka, które nie godzą się na jeden model podejścia do życia i poezji. A że owa żywotność ma się dobrze, świadczy najnowszy tom 41.
W pieśniach i piosenkach, bo tak właśnie gatunkowo sygnowane wiersze składają się na tom 41, Kass przekracza radykalnie to, co dotychczas pisał, wchodząc na teren, który trzeba kojarzyć z orfizmem, szamaństwem, guślarstwem, alchemią poetycką. O co konkretnie chodzi i jak się to przejawia?
Pieśni i piosenki napisane są wierszem regularnym, w którym eksponuje się brzmieniowe, foniczne, meliczne walory języka. Dlatego raz po raz odnosimy wrażenie, że wersy i strofy są rodzajem mantry, zaklęcia, formuły magicznej. Język tych wierszy nie tylko opisuje, wyraża, artykułuje, on ma także ambicje powodowania zmian w egzystencji piszącego i rzeczywistości pozajęzykowej. Przywodzi to na myśl tradycję ludowej pieśni, w której wypowiadane jest ponadindywidualne, zbiorowe doświadczenie, ale też wyrażana jest głęboka wiara w kosmologiczny ład i sens. A ta kosmologiczna całość ma to do siebie, że jest w niej miejsce na życie i śmierć, radość i smutek, zachwyt i nudę, afirmację i negację. W tym sensie Kassowe zaklinania są, kolejną u tego poety, wyprawą po całość istnienia i wyrażania. Bo też autor Wirów i snów jest poetą totalnym; szuka języka, który w poetyckim skrócie, symbolice, wieloznaczności potrafi wypowiedzieć WSZYSTKO. Co się na owo WSZYSTKO składa?
Na pewno kontakt z umarłymi, czy szerzej, duchami domu, miejsca, okolicy. Kass od wielu lat i w wielu wierszach odprawia swoje prywatne Dziady. Dlaczego? Pewnie dlatego, że jest przekonany o tym, iż bez pamięci o przodkach nie sposób pojąć siebie, ale też trudno znaleźć drogowskazy, pozwalające orientować się w codziennym świecie. Nie na darmo 41 zaczyna się od głosów najbliższych:
Ona woła w zamkniętym oknie:
- Nie ma domu Dyszkantów
To moja matka. Jest wiosna.
Nie ma tylu innych domów,
Podwórek, ulic, drzew, sadów,
Nie ma ludzi, psów, wydm,
„Pieśń matki”
Skąd to znamy? Choćby z Villona. Czyż to nie kolejne wcielenie Villonowskiego ubi sunt? Tego typu pytania nasilają się z wiekiem i mają swoje źródło w somie, która, dajmy na to, niedomaga i stawia przed oczy podmiotową skończoność:
Idzie mi na czterdzieści sześć
I dopiero teraz czuję te falę,
Która wypełnia mnie i kołysze:
(…)
Dzisiaj mógłbym, naprawdę mógłbym
Spotkać śmierć, dzisiaj mógłbym
Z nią odejść –
„Pieśń uciszenia”
Ten mortualizm od razu jednak kontruje poeta witalizmem:
Wiatr niesie do nas lubczyk z niwy,
Pod twoim wypięciem pęknięcie śliwy.
(…)
Wiatr niesie do nas lubczyk z niwy,
Unosi płatek sromu, kroplę śliny.
„Pieśń swawolna”
I w tym jest cały Kass! Poeta elegii i anakreontyku, smutku i radości, medytacji i erotyzmu. Myliłby się jednak ten, kto by sadził, że poeta z Prania nawet w najcięższych terminach zawsze znajduje fortel. Otóż są w tomie 41 wersy i strofy porażające, zdawać by się mogło bezwyjściowe:
W górze majak, w dole muł
Po środku sen w podróży
Ciało snuje się jak wół
Po obudzeniu pastuszym.
„Pieśń pastusza”
Już na oko nie wygląda to dobrze. „Góra”, kojarzona zwykle z niebem, Bogiem, ideałem, okazuje się „majakiem”, zaś „dół”, tu akurat nie mieliśmy złudzeń, to sfera odpersonalizowanej materii, w którą po śmierci się przemienimy. Czym więc jest nasza egzystencja ograniczona, tak czy owak, cezurami narodzin i śmierci? Jest „senną podróżą”; czymś tyleż niejasnym, co i niepewnym. Pryskają więc pociechy religijne, intelektualne, polityczne, zostaje nagość skończonej w czasie egzystencji. No cóż, Kass bywa bezwzględny i brutalny w nazywaniu naszej człowieczej mizerii. Ale czyż nie od tego właśnie są prawdziwi poeci?
Zdaje mi się, że te poetyckie gusła, zaklęcia, mantry mają w 41 przyczyny jak najbardziej egzystencjalne. Stanowią rodzaj remedium na pustkę, niszczącą siłę czasu, świadomość podmiotowej chwilowości, kruchości, skończoności. Nie intelektualne diagnozy, religijne pociechy, polityczne obietnice, ale właśnie poezja ratuje elementarny sens, pozwalając po ludzku godzić się ze sobą i światem, ale też wpisywać swój pojedynczy los w jakiś wyższy ład.
Pamiętajmy jednak, że 41 to nie tylko pieśni ale też piosenki i przyśpiewki. Najwyraźniej zapomnieli o tym Iwona Smolka, Tomasz Burek i Piotr Matywiecki, którzy na antenie radiowej dwójki podnosili walory pieśni, a po macoszemu potraktowali piosenki i przyśpiewki. Niesłusznie, bo stanowią one istotną przeciwwagę dla powagi i uniwersalizmu pieśni. Właśnie w piosenkach i przyśpiewkach dochodzi do głosu rabelaisowski temperament Kassa. Warto pamiętać o tym, że ten poeta potrafi nie tylko przejmująco mówić o „bojaźni i drżeniu”, ale też wytrwale biesiaduje i śmieje się całym sobą. Nie potrzeba dodawać, że jest to ta jakość egzystencjalnej żywotności, która ma niebagatelny wpływ na witalność samej poezji.
Co do piosenek, to mają one charakter doraźny, interwencyjny. Wyrażają wprost niezgodę Kassa na mizerię naszego życia politycznego i społecznego, protestują przeciwko schamieniu i skurwieniu w wielu sferach naszego świata. Niech mi nikt nie mówi, że Kass to wyłącznie poeta dystansu, pięknego pejzażu, egzystencjalnej refleksji. Potrafi on bowiem zdrowo dopieprzyć komu trzeba:
Posłuchajcie pensjonarki
Bicia serca cichodajki.
Wysłuchaj nas urzędasie
Czy da, czy nie da się.
Posłuchaj polityku
Co wieszczy gówno na patyku.
„Przyśpiewka ludowa”
A w innym wierszu:
Gdzie obelg sam skraj
Tam szczaj.
Gdzie rozogniony wiec
Zaciskaj pięść.
Gdzie kpi się z duszy
Zatykaj uszy.
„Piosenka lecąca”
Skrupulatny erudyta bez trudu odnajdzie w 41 Horacego, Kochanowskiego, Blake'a, Iwaszkiewicza, Liberta, Gałczyńskiego, Miłosza, Karaska, … Nie o mechaniczne wpływy jednak idzie, ale o to, że autor z Prania przetapia w tyglu własnej indywidualności ważnych dla siebie poetów i istotne tradycje literackie, by dawać wiersze w pełni własne. A czyż nie to właśnie znamionuje poetę dojrzałego, czyli świadomego kim jest i skąd jest?
Wojciech Kass, 41, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2010, ss. 52.
|
|