|  | 
 
 Joanna Małgorzata Przybylska - ur. 1984 r. w Łodzi. Absolwentka socjologii i filologii polskiej na Uniwersytecie Łódzkim. Wiersze publikowała w: „Arteriach”, „Tyglu Kultury”, „Cegle” oraz antologiach pokonkursowych. Laureatka ogólnopolskich konkursów literackich, m.in. im. H. Poświatowskiej, T.J. Pajbosia, W. Pietrzaka, M. Hłaski, Z. Dominiaka, „Połowy Poetyckie”, „Prawy Brzeg Wisły”.
 
 
 
 telfast to za mało
 
 
 wychodzi zza krzaków, pełza po ławkach.  Łucja nie znosi kwitnących jabłoni
 i tęsknych spojrzeń poczciwych brzydali, których litościwie przytula się
 do piersi. potem wychodzą z nich piękni dranie. jest za późno,
 żeby uciekać, chyba że w miejsca, co nie pozwalają zapomnieć, małe dziewczynki plotą
 tam wianki, trochę większe gubią, a Łucja próbuje wygonić z siebie: te mruczki
 zrzucane z okien przez instynkt, człowieka, który nie chce wyjść, choć dawno
 po szczytach. pamięta; rok temu też byli parkowymi insektami –
 pewna otyła kobieta w średnim wieku łzawiła na ich widok.
 
 
 
 wariograf
 
 
 zastanawia się, w którą bajkę uwierzył i czy w ogóle usłyszał
 ten szept – stary opel, przejazd kolejowy, burza, turkot pociągu.
 
 
 gula wygrzebuje się z gardła, krzyczy w plecy. znikanie miarowym,
 pewnym krokiem. w Łucji pęka tama, kruszy się wstyd;
 zdania mkną wartko, słowa wychodzą z brzegów. w kółko
 
 opowiada ptakom i ważkom te same historie – za ciężkie
 na cienkie skrzydła, puste kości. korkuje długie listy i wrzuca do rzeki.
 wie.
 
 
 
 Łucja J. z kotem na kolanach słucha najsmutniejszych piosenek świata
 
 
 nie okazałam się kobietą, która cię wyciągnie
 z nikotynizmu, choć z wiekiem oraz kolejnym pożegnanym
 kotem powinnam nabrać dystansu, rozpamiętuję ten fakt przy
 rzewnych melodiach ze składanki only for lonely hearts, sama
 popadając w nałogi.
 
 z nigellą szukam równowagi i własnej godności. kobiety, która grilluje
 wołowinę w bakłażanach, się nie zostawia. przy ubijaniu piany
 kot ociera się o łydki – szuka ciepła. niech nie przestaje, widzę
 ciebie u moich stóp. czy to chore, gdy mocno przytulam go do łona?
 
 smutne serca ze starych szlagierów przypominają
 o zawałowcach, o ostrzeżeniach na bilbordach i paczkach.
 wszystko sprowadza się do jednego. nie jestem tą,
 dla której rzuca się palenie, ale to ciebie usiłują
 zastąpić Kotem.
 
 
 
 cicho
 
 
 osiem ścian dalej, trzy sufity wyżej, często na balkonie, na oczach
 z tuszem super-extra wydłużającym, wypatruje. nie jest kobietą czynu,
 ani nawet subtelnej sugestii, lubi pofantazjować przy robieniu dżemu; mieszać
 śliwki z gruszką. generalnie trzyma fason, ale bywają dni z płaczem
 przy pięknych i zuchwałych, nauka odwagi od porywczej blondynki. nie ma psa, kota,
 nawet mrówek faraona, czasem tylko mąż na pół etatu, jak sobie przypomni
 o dżemie i zalotnych rzęsach, omija ją słowem, gestem, dotykiem. ona milczy
 nie tylko przy kolacji, jak wszyscy chciałaby dużo. mimo wszystko zasypia.
 
 
 
 dziecko
 
 
 ania i tomek przewijają je tylko w tetrowe pieluchy,
 podobno granulki w pampersach są toksyczne – nie wiem.
 jest środa, godzina dziewiętnasta, w ukrainie pusto, smutno i tęskno,
 a w realu czerwienią się papryki, można też kupić różowy nocnik,
 jeśli do niego siknąć, zagra beethovena. przyszłyśmy tylko po bułki,
 ale musi obejrzeć zastawę, każe oceniać półmiski, ania i tomek zdążą
 uprać pięćdziesiąt pieluch w mydlanych płatkach hipoalergicznych,
 nim stąd wyjdziemy. przepraszam mamo, nie słuchałam,
 
 kiedy pokazywałaś mi widelce, chyba myślałam o poezji. nieprawda;
 o poecie w dopasowanych jeansach. nieprawda; o dopasowanych jeansach.
 nieprawda. ciekawe, czy on czasem myśli o poezji. nieprawda; o poetce
 z dużym dekoltem. chodźmy kupić ogórki, poetów nie mają, na składzie
 tylko szymborska. ania i tomek więcej mi go nie powierzą – czytałam
 dziecku złe bajki, pampersy na szafie szczęśliwie uszły uwadze.
 
 
 
 (bez) pożegnania
 
 
 była jesień przybylska niesławna śpiewała
 piosenkę pod nosem
 
 
 nie wpasowaliśmy się w scenariusz: zbyt mało dynamicznych zwrotów
 akcji, fordanserka byłaby ze mnie kiepska, głównie przez obcasy,
 szybkiego charlestona, portierzy stracili przedwojenną klasę, pociągi same
 się zatrzymują, listy nie dochodzą. pamiętam, było pełno liści,
 
 ciebie jeszcze więcej, rzęsisty deszcz ukrywał tajemnice pokoju
 bez firanek, za przyzwoite. nagle drzwi otwarte, wtedy zrozumiałam;
 
 świat się raczej nie potknął, sami zeszliśmy sobie z drogi, głowa do góry,
 mam zbyt mało taktu i wdzięku na hrabinę. może więc następnej jesieni
 przydarzy się pokój numer ∞
 
 
 
 
 |  |