Wypuściwszy się poza wszelką wodę, jak powietrze
Stojącą w spiekocie dnia, aż po czubek horyzontu
Zwanego przez lwią część linią życia, wyszarpałeś się
Tylko na moment kotłującej w tobie nieuwadze, dla
Grona pozostałych stając się wydmą przez nikogo
Nie odwiedzaną. Wewnętrzna armia grających młoteczków
Zdobywała przedpola skurczonej pamięci, jakby nabiegły
Puls chciał ulokować się poza czaszką, a z melodii
Tej szły już dalsze echa, wlokły się obrazki żywcem
Podebrane kończącemu pracę osadowi snu. Byłeś wciąż
W innej – owiniętej ślubnym lub żałobnym welonem,
Czy przepasanej tylko ręcznikiem, wciąż nie odszukanej,
Bo milcząco rozproszonej po domach i pokojach tak
Rozmytych, że aż wzorcowo nudnych – wychodzącej
Teraz jak na skinienie spod kołyski powieki. Tam, gdzie
Zachodziwszy nieraz, zastajemy często odstrychniętego
Siebie, tam nie zagląda specjalnie żadne oko. I żaden
Stwór jasnego czyśćca nie domyka dwóch komór na tyle
Mocno, żeby wystrzeliło ostro w górę, bo parująca woda
Ściąga linię jego horyzontu do przerwanej granicy życia
Wciąż ożywianego powietrzem tunelu, którym próbuje wyjść.
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
634 Czytań ·
|