Pewnego dnia jesteś wyraźnie zmęczony i rozdrażniony,
Nie potrafisz zrozumieć snów kogoś, z kim nie sypiasz,
Dając się lekko zdmuchnąć świeżym i wonnym podmuchom
Stawiającej coraz pewniej siedmiomilowe kroki wiosny.
Życie przestrzelone na wylot. Po dwóch stronach
Zapraszają i odpychają dziury. A wielu z tych, których
Spotykasz, przywiązuje się do ciebie i zdusza swym
Konwenansem wszelką ochotę powiedzenia im czegoś
Bardziej ostrego, choć każdy z nich działa jak lewatywa.
Na krótkich odcinkach dajesz sobie radę i w niewielkich
Kontrastach między odbiciem a źródłem czai się cały
Urok nędzniejącego blasku. Jesteśmy nim pokryci
I pokrywamy się momentami idealnie z rozstrojoną
Klawiaturą chwil przychodzących w przebraniu żebraka
Lub sprzedawcy kwiatów. Przebraniom nie możesz
Niczego odmówić i dajesz jeszcze raz za wygraną,
Kiedy żyjątka o niewidzialnych ruchach wyłażą ze
Swoich kryjówek i są w coraz to lepszej komitywie,
Wznosząc swoje mrowiska i kopczyki, tak by przestrzeń
Mogła być równo podzielona pomiędzy tych, co chodzą jak
Nakręceni i tych, co zrastają się z fasadą terenu, tego terenu,
Do którego wracasz zawsze sobie wiadomymi drogami
I stapiasz się ze wszystkimi smużkami zabierającymi
Cię na ten mały obchód, w swojej czapce – niewidce.
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
1478 Czytań ·
|