Wszystko się sypie i powoli dobiega końca.
Od tygodnia zmatowiałe powietrze wspiera się
O obsypane sadzą parapety i kręci
Jak modlitewne młynki. Po dachach garaży
Przemykają widma marcujących się kotów. Dalsze
Plany zanikają stopniowo i niespodziewanie
Niczym granice ustępującego niżu.
W ostateczności można przyjąć to za normę
Nie zastanawiając się nawet przez moment,
Co stanie się potem, no i komu w końcu
Przyjdzie w udziale ogłosić decydujący werdykt.
Zostawmy to jednak bez dodatkowych
Komentarzy. Pora się pozbierać, otrząsnąć.
Dzisiaj jestem w stanie cierpliwie czekać
Na telefon od ciebie i smażyć przeterminowane
Resztki „Prince Alberta”, i słuchać Grace
Jeffa Buckley’a, Creep Radiohead, oraz
Inne smutki. To takie urocze! Tymczasem
Wygłodzone stadka oblegając okoliczne trawniki
Wygrzebują z odtajałej ziemi ocalałe
Po zimie owady. Obok pordzewiałego kontenera
Wilgotnieje sterta niepotrzebnej odzieży i zużyta
Zielona kanapa. Niebawem ktoś się tym
Zainteresuje i uwierzy w swój szczęśliwy traf,
A ja znużony zbyt długim wyczekiwaniem
Na dzienną porcję sensacji zakotwiczę
Przy oknie: jedne myśli zastępują
Inne: coś przetacza się chodnikiem
I zatrzymuje tuż przy krawężniku: zastanawiam się
Co? Lecz teraz to już mało ważny szczegół.
Klakson czajnika uporczywie dopomina się
O pamięć. Na zaparowanej kuchennej szybie
Odciskają się rozłożyste kształty doniczkowych
Roślin. Buczy mechanizm bezdusznej lodówki.
Wciąż jeszcze nie potrafię przyzwyczaić się
Do warunków postępującej sterylizacji. Frekwencja
Spada do minimum jak po wstępnych projekcjach
Kinowego gniotu. Kapituluje ostatni przyczółek.
Bez żadnego łoskotu? Czy wstydu?
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
1350 Czytań ·
|