Owszem, zabrałem zapałkę dziewczynce,
by ofiarować jej szybko pochodnię.
A później, paląc fajeczkę spokojnie,
wciąż sprawdzałem, czy udźwignę benzynę.
Podziękowała mi potem za pomoc
i znów siedziałem w swoim samochodzie.
Na pożegnanie, niestety, w lusterku
zobaczyłem, jak puka komuś w okno
i odsuwa się, prócz pochodni dzierżąc
też kamień. Gdy się ocknąłem na śniegu,
okazało się, że wjechałem w drzewo
i że ktoś mnie gdzieś indziej chyba przeniósł.
Dziewczynka jęła ku mnie z wolna kroczyć,
podniósłszy fragment szyby długi, ostry.
Zanim w kierunku mym skok wykonała
i uśmierciła jednym szybkim ciosem
wilka, co zbliżał się do mnie bezgłośnie -
z lasu wybiegła już cała wataha.
Gdy znaleźliśmy się we dwoje w kleszczach,
wyrwałem z wilka ów piękny miecz ze szkła
i - chcąc oszczędzić dobrej dziewczynce mąk -
raptem ściąłem jej główkę wraz z czapeczką.
Auto wybuchło, po czym zapłonęło.
Myślałem, że to koniec... Wtem zwierzęta
spłoszyła coraz głośniejsza syrena.
W końcu wynieśli jakichś ludzi z domu,
bo umierali tam z zimna i głodu.
Tamtą zapałkę wciąż mam gdzieś w kieszeniach.
Dodane przez Krzysztof Bencal
dnia 26.04.2025 05:58 ˇ
0 Komentarzy ·
31 Czytań ·
|