Rzeka bez kolonii i wstydu: wydarta
z kopców chuda marchew, wyniesione z altan
pomniejsze narzędzia i zwyczajne śmieci,
które od początku trzymają się rzeki;
wszystko jest pokryte brunatnym osadem.
Trzeba się rozejrzeć; jeśli go tu zniosło
i osiadł pod którąś odwróconą miotłą
wiklinowych krzaków, sięgniemy go kijem;
widok stąd jest dobry i nietrudno dostrzec
rzecz pstro umaszczoną tam, gdzie wszystko gnije.
Nie mogłem przypuszczać, że diabły z osiedla
odkapslują studnię i rzeka podziemna
zasadzi się sama w krzakach jak kłusownik.
A potem wiatr w oczy: plecami do kniei,
nie czuliśmy smrodu i nic nie słyszeli.
Pagórek nas uwiódł. Lekko wyniesiony
nad linię murawy dzikiego boiska,
świecił żółtą łatą niczym w lustrze wody
oglądane niebo. Najpierw ty się wspiąłeś,
ale lot był krótki. Trudno, moja kolei.
Sylwetkowy model szybowca "Puchatek",
nic z pianki styrodur; podmuch ciut silniejszy
całkiem go skołował tuż po starcie z ręki,
wywołując tłusty negatyw zamiaru:
dryf pod warstwą ziemi na prądach kanału.
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
778 Czytań ·
|